Subtelniejsze poziomy nieprawdziwego „ja”

Powtórzenie

Omawialiśmy cechy nieprawdziwego „ja, które są dość wyraźne. Ten poziom nieprawdziwego „ja”, którym się zajmowaliśmy, wywodzi się z koncepcji „ja” albo atmana, duszy, którą utrzymują klasyczne nie-buddyjskie szkoły filozoficzne w Indiach. Występują tu trzy cechy, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, że to są trzy cechy tego samego przedmiotu – tego nieprawdziwego „ja”. Chociaż próbujemy pojmować je jedną po drugiej, to musimy pamiętać, że to nieprawdziwe „ja” ma wszystkie te trzy cechy. Nie powinniśmy myśleć, że coś mogłoby posiadać tylko pierwszą cechę, ale nie drugą. Sądzę, że próba pełnego wyizolowania tego, do czego każda z tych cech się odnosi, może wprowadzić tu nieco zamętu.

Mówiliśmy o tym nieprawdziwym „ja”, jako będącym „statycznym”, co stanowi pierwszą cechę. Bycie statycznym oznacza, że coś nie zmienia się, nie podlega wpływowi niczego innego oraz nie wpływa na nic innego. Jest to takie „ja”, które można w pewnym sensie wyizolować z udziału we wszelkich związkach przyczynowo-skutkowych. “Jedno”, druga z tych cech, oznacza „monolityczny”, jednostkowy rodzaj rzeczy nie posiadającej żadnych części i zawsze identycznej z samą sobą. Trzecią cechą tego nieprawdziwego „ja” jest to, że jest ono odrębne od skupisk.

Nie mamy wiele czasu na ten trzeci punkt, lecz jest to w oczywisty sposób coś, nad czym moglibyśmy spędzić mnóstwo czasu, rozmyślając o tym i próbując rozpoznać to w samych sobie. Czy myślimy, że istnieje jakieś „ja”, odrębne od skupisk, które po śmierci wyfruwa z ciała i umysłu, a potem wlatuje w inne ciało i umysł, albo też odlatuje do nieba czy do piekła? Czy też może myślimy, że istnieje jakieś odrębne „ja”, które opuszcza ciało i umysł, kiedy umieramy i staje się po prostu niczym? Czy kiedykolwiek chcieliśmy stać się kimś innym, jakąś gwiazdą filmową czy sportowcem – tak, jak byśmy mogli opuścić własne ciało i umysł, i stać się kimś innym, albo mieć posturę czy urodę tej innej osoby?

Kiedy pracujemy z pustką, z nieobecnością prawdziwej tożsamości czy prawdziwej jaźni, usiłujemy zobaczyć, że nasze błędne przekonania dotyczące nas samych nie odnoszą się do niczego rzeczywistego – nie ma niczego, co powinniśmy ochraniać. Albo też usiłujemy udowodnić samych siebie, próbujemy zyskać uznanie wszystkich, ale tu nie ma niczego do udowadniania. Po prostu jesteśmy – nie musimy udowadniać siebie. Ze zrozumienia tego – nie tylko intelektualnie, ale również pod kątem uczynienia tego częścią swojego współdziałania ze światem – wynikają liczne następstwa.

Nieprawdziwe „ja” jako kontrolujący

Co otrzymujemy, kiedy już obaliliśmy ten poziom nieprawdziwego „ja”? Z czym pozostajemy? Teraz myślimy o sobie jako o „ja”, które nie jest statyczne. Nie jest monolityczne, a więc w różnych sytuacjach może być czymś różnym, bądź wręcz tracić niektóre swoje części. I również nie jest odrębne od skupisk – nie można go oddzielić od jakiegoś ciała i jakiegoś umysłu.

Lecz nadal moglibyśmy myśleć, że to nie-statyczne „ja” jest jakimś szefem czy kontrolującym – jakimś małym „ja” znajdującym się w głowie, które naciska guziki i kontroluje wszystko co się dzieje. Innymi słowy, moglibyśmy nie tylko myśleć, że jest w nas jakieś kontrolujące „ja”, które jest statyczne, monolityczne i całkowicie odrębne od ciała i umysłu, lecz również sądzić, że mamy za pulpitem sterowniczym w swojej głowie jakieś „ja”, które jest nie-statyczne, posiada części oraz jest przypisane do ciała i umysłu. Ale takie nieprawdziwe „ja” również nie odpowiada niczemu rzeczywistemu.

Musimy spróbować to rozpoznać w sobie. Myślimy czasem: „Co powinienem teraz zrobić? Wszyscy patrzą na mnie! Co powinienem teraz powiedzieć? Myślę, że powinienem zrobić to, myślę, że powinienem zrobić tamto” – jak gdyby istniało jakieś „ja”, które układa jakiś plan, a następnie naciska guziki i powoduje, że ciało coś wykonuje. Układamy plany dla własnej „jaźni” – jeśli się nad tym zastanowić, jest to naprawdę dziwaczne. Taki sposób myślenia nieomal zakłada obecność dwóch „ja”. To z tego pochodzi doświadczenie wyobcowania. Nie ma niczego niezdrowego w planowaniu czegoś, ale koncepcja jakiegoś odrębnego „ja” siedzącego za kierownicą i kontrolującego wszystko, jest fałszywa.

Gdyby miało być tak, jak mówisz, wtedy moglibyśmy swobodnie decydować o robieniu tego czy tamtego, według własnej woli, co z pewnością nie jest prawdą. Wcale nie jesteśmy wolni. Jesteśmy przymuszani przez karmę i dwanaście ogniw współzależnego powstawania.

Tak. W pewnym sensie jest to poprawne, ale zostawmy na boku omawianie karmy, wolnej woli i zdeterminowania czegoś z góry oraz związku tego zagadnienia z pustką. To jest zagadnienie bardzo złożone. Kiedy pojmujemy karmę, wtedy rozumiemy, że zarówno determinizm jak i wolna wola są skrajnościami, które należy obalić. Proces podejmowania decyzji stanowi pewną „środkową ścieżkę”.

Ta idea kontrolującego „ja” w naszych głowach mogła doprowadzić do takiego fantazjowania, że istoty ludzkie są istotami suwerennymi i że mogą wręcz panować nad przyrodą itp.

Właśnie tak. Tak jest wtedy, gdy wyobrażamy sobie, że to kontrolujące „ja” jest jak wszechmogący Bóg. Również właśnie przy pomocy tego podobnego Bogu kontrolującego „ja” osądzamy innych ludzi i myślimy o karaniu ich: „Zrobiłeś coś takiego mnie. Jesteś winny. Co ja powinienem zrobić, żeby ci się odwzajemnić”?

Czy przykłady są zawsze negatywne?

Wcale nie. Tym samym byłoby, gdybym myślał: „Poprowadzę teraz z dla was wspaniały kurs na temat pustki, gdyż chcę być dla was miły, bo was lubię”. Za tym kryje się myślenie, że jestem takim właśnie kontrolującym i mogę stworzyć dla was coś przyjemnego, przy pomocy własnej, od niczego niezależnej siły.

A więc ten kontrolujący może również czynić rzeczy pozytywne.

Tak, ale bądźmy ostrożni w formułowaniu tego. Konwencjonalne „ja” może robić rzeczy konstruktywne, wyobrażając sobie błędnie, że istnieje jako jakiś kontrolujący. Lecz bez względu na to, czy w oparciu o to błędne przekonanie robimy coś konstruktywnego, destrukcyjnego czy po prostu etycznie obojętnego, to powinniśmy usiłować pozbyć się przekonania, że istniejemy jako taki właśnie kontrolujący: “Chcę kontrolować swój dom i rodzinę tak, żeby każdy robił to, co ja chcę, co – jak uważam – jest dla niego dobre”. I nieważne czy myślimy o tym kontrolującym „ja” jako o czymś statycznym, czy nawet jako o nie-statycznym i stale zmieniającym się, to jednak nadal sądzimy, że ono wszystko kontroluje – albo że powinno kontrolować.

To błędne wyobrażenie „ja”, które jest jakimś kontrolującym czy szefem, stanowi przedmiot naszej pracy na drugim poziomie. Musimy pojąć, że to nie odnosi się do niczego rzeczywistego. Nie ma w środku żadnego małego „ja”, siedzącego sobie i doświadczającego wszystkiego, albo siedzącego za pulpitem sterowniczym i powodującego pojawianie się wszystkiego. Wydaje nam się, że istniejemy w taki nieprawdziwy sposób, lecz tak nie jest. Nasze nie uświadamianie opiera się na tym fakcie, że nasz umysł sprawia, iż rzeczy jawią się w taki sposób, w jaki nie istnieją, a my dajemy się ogłupić i wierzymy, że te pozory są prawdziwe.

Nieprawdziwe „ja”, które można poznać jako samodzielny byt

Nawet jeśli rozumiemy, że to „ja” nie istnieje jako jakiś kontrolujący znajdujący się w głowie, to nadal umysł automatycznie sprawia, że wydaje się, iż to „ja” może być poznane jako co coś samodzielnego, samoistnego, bez jednoczesnego widzenia, słyszenia, myślenia czy rozpoznawania podstawy, której jest ono przypisywane. Myślimy: „Znam siebie”, jak gdybyśmy mogli poznać jakąś jaźń, która jest „mną”, niezależnie od poznania własnego ciała, własnego umysłu, własnych związków, własnych zdobyczy itd. Albo też pragniemy, by ktoś kochał nas dla „nas samych”, nie dla naszego ciała, intelektu, pieniędzy czy czegokolwiek. Takie samodzielnie poznawalne „ja” również nie odnosi się do niczego rzeczywistego. Jakże moglibyśmy zobaczyć siebie rano w lustrze, bez oglądania również twarzy, na którą to „ja” jest naklejone?

Nieprawdziwe „ja” z jakąś wykrywalną charakterystyczną cechą

Z czym zostajemy, kiedy obalimy nawet ten subtelniejszy poziom nieprawdziwego „ja”? Czym jest konwencjonalne „ja”? Rozumiemy, że istnienie tego konwencjonalnego „ja” jest ustanawiane w kategoriach etykietowania mentalnego. Z mentalnym etykietowaniem wiążą się trzy rzeczy: (1) mentalna etykietka „ja,” (2) podstawa tego etykietowania, czyli zagregowane czynniki ciała i umysłu oraz (3) to, do czego odnosi się ta etykietka: konwencjonalne „ja”.

Możemy jednak nadal myśleć, że istnieje jakaś specjalna, jednostkowa, definiująca, charakterystyczna cecha, którą można znaleźć w obrębie swego ciała i umysłu, pozwalająca je prawidłowo etykietować jako „mnie”. Jest to tak, jakby istniało w nas coś wykrywalnego, co stanowiłoby „mnie” – jakaś specjalna cecha, jakiś definiujący rys czyni mnie „mną”, a nie „tobą”, pozwalający, żeby słowo „Alex” poprawnie przyklejać do mnie, a nie do stołu czy do psa. Kiedy mamy dwoje identycznych bliźniąt, to wygląda tak, że u jednego z nich istnieje jakiś dający się określić rys, który czyni zeń właśnie to spośród dwojga, a nie tamto drugie. Możemy rozumieć, że to „ja” nie jest żadnym kontrolującym, że zmienia się przez cały czas, nie jest monolitem, nie daje się oddzielić od skupisk oraz nie daje się poznać samoistnie, ale nadal sądzimy, że jest tu coś, co czyni mnie „mną” – coś szczególnego. To jest również błędne przekonanie. Choć wszyscy jesteśmy jednostkami, to nie da się znaleźć w środku nas niczego, co czyniłoby nas jednostką. Nie jest łatwo zdać sobie z tego sprawę.

Podczas medytacji, musimy przyglądać się uważnie, żeby zobaczyć, czy jest tu coś, co tworzy „mnie”. Co czyni nas „nami”? Czy jest to własna konstytucja genetyczna, czy coś takiego? Jeśli zapiszemy ten kod genetyczny na tablicy, to czy to jesteśmy „my”? To się staje bardzo interesujące. Czym jesteśmy? Co czynie nas „nami”? Trudno tu wyjść z jakąś odpowiedzią. Na tym poziomie jeszcze nie utożsamiamy się ze skupiskami. Na tym poziomie nadal mamy jedynie tę ideę, że musi tu być coś! Ale nie potrafimy powiedzieć, co to dokładnie jest. Co czyni mnie „mną”? Mój wielki nos? A gdybym, jak kiedyś Michael Jackson, odciął sobie połowę nosa, to czy nadal będę „mną”?

To strumień mojego życia czyni mnie „mną”; sposób, w jaki rozwija się moje życie.

Tylko sam ten kierunek? Jak moglibyśmy mieć jakiś kierunek odrębny od całej reszty? Jeśli mamy spis wszystkich miejsc, gdzie byliśmy i każdego kawałka jedzenia, które kiedykolwiek zjedliśmy w całym swoim życiu, to czy to czyni nas „nami”?

To jest całe moje doświadczenie, wszystkie myśli, które mi się pojawiają.

Tym właśnie jesteśmy? Jedynie swoimi myślami? To jakby mówić, że Szekspir był swoimi sztukami. Moja mama cierpi obecnie na chorobę Alzheimera. Nie sądzę, żeby cokolwiek myślała. Czy pomimo tego nadal jest?

To jest dość interesujące, ponieważ mamy to błędne przekonanie nie tylko na temat siebie, lecz również innych ludzi. Mówimy czasem: „Jest w tobie coś szczególnego, co czyni cię ‘tobą’. Jesteś tak wyjątkowa”. Nie jesteśmy nawet w stanie opowiedzieć, co to jest, ale możemy niemal tego posmakować, możemy niemal odczuwać tę drugą osobę. Ja sam doświadczam ludzi w taki właśnie sposób. Samego siebie doświadczam w taki sposób. Ale czy rzeczywiście jest coś, co czyni jakąś osobę „mną” czy „tobą”?

Forma energii duchowej. Kiedy patrzę na kogoś, to ta osoba wysyła pewną formę energii i to sobie w niej uzmysławiam. To czyni z niej tego/tą, kim jest.

Nawet na podstawie jej zdjęcia? Nawet słuchając jej przez telefon? A co kiedy ona śpi?

Wtedy to nie jest aktywne. Duchowa energia danej osoby ma dwa bieguny: aktywny i bierny.

Kiedy ta osoba śpi, to jak poznajemy, że jej energia duchowa nadal tam jest? Skąd wiemy, że ona jest tam tylko w biernej postaci, w przeciwieństwie do braku czegokolwiek? Żeby nadal móc etykietować tę osobę poprawnie jako „ją”, nawet kiedy śpi, czyż nie musimy wtedy postrzegać tej szczególnej, charakterystycznej oznak – tej szczególnej energii duchowej?

Ona po prostu wtedy nie działa.

W jaki sposób to rozpoznajemy? Jeśli duchowa energia jest tym, czym jest dana osoba, a my nie postrzegamy tej energii, kiedy ta osoba śpi, to czy kiedy ona zasypia, nie jest już dłużej tą osobą? A kiedy nie przebywa w niczyim towarzystwie i nikt nie doświadcza jej energii duchowej, to czy ona nadal jest tą osobą?

Wszystko to z pewnością nie zależy od stanu ciała tej osoby. Czy ktoś jest w stanie jawy, czy śpi, energia duchowa tej osoby nadal tam jest, niezależna od stanu ciała.

Gdzie ona zatem jest? Możemy wdać się teraz w standardowe poszukiwania. Czy ona jest w nosie? Czy jest w dłoniach? Czy jest w umyśle? Gdzie ona jest?

Może tym charakterystycznym rysem, czyniącym mnie „mną”, jest pewien szczególny, jednostkowy zbiór nawyków, zmieniających się w jakiś szczególny jednostkowy sposób zgodnie z karmą.

W pismach używa się przykładu rydwanu, ale my możemy użyć samochodu. Samochód nie jest zbiorem wszystkich swoich części. Jeśli rozłożymy tu na podłodze wszystkie części samochodu, to czy to będzie samochód? Ciało ludzkie jest w siedemdziesięciu ośmiu procentach wodą, a resztę stanowią rozmaite związki chemiczne. Jeśli poustawiamy je wszystkie w buteleczkach na podłodze czy to będzie tym, czym jesteśmy? Nie jesteśmy po prostu sumą własnych części, nawet jeśli przyznajemy, że te części cały czas się zmieniają – zgodnie z siłami karmy.

Częścią tego, co czyni każdego z nas „nami”, jest z pewnością to, że wywieramy – w bardzo neutralnym sensie – pewne szczególne wrażenie na swoim otoczeniu i samych sobie.

I to wrażenie jest tym, kim jesteśmy?

Nie kim jesteśmy, lecz to dowodzi tego, że jesteśmy.

No tak, to prawda, że wpływamy na różne rzeczy. Ale tutaj mówimy o tym, czy istnieje tu jakaś definiująca cecha charakterystyczna, jakieś „coś” w nas, co czyni nas „nami”. Podnoszona przez ciebie kwestia prowadzi nas w kierunku całej dyskusji na temat pustki a przyczyny i skutku w zachowaniach, czego zrozumienie jest sprawą niezwykle kluczową. Czy ustanawiamy własne istnienie poprzez stworzenie czegoś? Kartezjusz powiedział: „Myślę, więc jestem”. Czy zatem mamy : „Pracuję i wytwarzam dany skutek, zatem jestem”?

Sądzę, że takie myślenie w dużej części pochodzi z protestanckiej etyki pracy. W jej ramach uważa się, że jeśli wytwarzamy jakiś prawdziwy skutek, dowodzi to, że na prawdę istniejemy i czyni to nas osobą godną uwagi. “Istnieję; zrobiłem coś”. To myślenie również opiera się na nieprawdziwym „ja”. Myślimy: „Jeśli nie wytworzę niczego, to jestem niedobry – nawet nie zaistniałem”.

Czy rzeczywiście musimy znaleźć w sobie jakiś jednostkowy charakterystyczny rys, żeby dowieść własnego istnienia? Czyż nie jest to bardzo typowe dla istot ludzkich, że chcą czegoś dowodzić?

Tak, chęć dowiedzenia własnego istnienia przy pomocy jakieś wykrywalnej w nas rzeczy, która czyni nas „nami”, stanowi część naszej niewiedzy. Ale nie ma niczego takiego. To „ja”, którego istnienie jest ustanawiane czy dowodzone poprzez jakąś wykrywalną cechę w obrębie ciała bądź umysłu, również nie odnosi się do niczego rzeczywistego. To jest ten kolejny poziom do obalenia, poziom bardziej subtelnej fantazji na temat niemożliwego sposobu istnienia.

Co pozostaje po obaleniu nieprawdziwego „ja”

Z czym więc zostajemy, kiedy obalimy i usuniemy to błędne przekonanie o istnieniu jakiejś dającej się odnaleźć charakterystycznej cechy? Zostajemy jedynie z samym mentalnym etykietowaniem. To „ja” jest zaledwie czymś, do czego słowo czy idea „ja” odnosi się w oparciu o skupiska, lecz pośród tych skupisk nie ma niczego – w ciele ani w umyśle – co możemy stwierdzić jako „mnie”, albo jakąś jednostkową, definiującą cechę, czyniącą mnie „mną”.

A co z wielkimi artystami czy naukowcami? Każdy z nich mówi, że swoje twórcze moce czerpie z intuicji, a nie z żadnego intelektualnego procesu czy mentalnego etykietowania.

Z pewnością bycie twórczym może pojawić się spontanicznie i nie być niczym intelektualnym czy zamierzonym. Jednakże intelektualizowanie czy zamysł nie są tym samym, co mentalne etykietowanie. Mentalne etykietowanie jest czymś, co wiąże się z kwestią, czy daną osobę uważa się za uzdolnioną, czy też nie; nie ma to nic wspólnego z samym procesem twórczym u tej osoby. W jednej społeczności powiedziano by: „To jest niezwykle uzdolniona osoba”. Dla innej społeczności, ta sama osoba mogłaby być ekscentrycznym wariatem, produkującym samą tandetę. To, czy dana osoba istnieje jako „uzdolniona”, czy też nie, powstaje współzależnie od etykietki, która jest właściwa tej grupie, która tego etykietowania dokonuje. Dziecko patrzące na rysunek nie myśli sobie: „O, to jest naprawdę piękne”! Ono go jedynie zgniata i próbuje włożyć sobie do ust.

Ale przecież możemy uczyć się od dzieci.

To prawda, ale tutaj uczymy się, że twierdzenie, iż jakaś osoba jest „uzdolniona”, jest kwestią osądu. Ktoś całkowicie zamalowuje płótno na czarno, a grupa krytyków sztuki mówi: „Och! To jest wspaniałe dzieło sztuki”!, zaś inni ludzie patrzą na to i mówią: „Co za bzdura”!

Lecz czyż piękno nie zależy nie tylko od samego mentalnego etykietowania, lecz od rozmaitych doświadczeń i wielu innych rzeczy?

Mylisz dwie rzeczy. Powód, dla którego jakaś społeczność uważa coś za piękne, wiąże się z jej historią, religią i filozofią, środowiskiem oraz wieloma innymi czynnikami. Tu nie mówimy o tym, dlaczego jedna społeczność etykietuje kogoś jako uzdolnionego, a inna nie. Mówimy jedynie o tym fakcie, że dla jednej społeczności dana osoba istnieje jako ktoś utalentowany, a dla innej nie. Nie mówimy tu „dlaczego”. Mówimy, że nie ma w nikim niczego wrodzonego i wykrywalnego, co czyniłoby daną osobę „uzdolnioną” oraz że w żadnym obrazie nie ma niczego wrodzonego i wykrywalnego, co czyniło by zeń „piękny obraz”. Gdyby tak było, wtedy każdy musiałby uznawać tę osobę za utalentowaną, a dany obraz za piękny. A gdyby ktoś nie postrzegał ich tak, to albo by się mylił, albo byłby ślepy.

Większość ludzi oglądając wschód słońca, doznaje stawania się jednym z tym wydarzeniem.

To jest doskonały przykład. Kiedy pierwszy raz zamieszkałem w Indiach, chodziłem co wieczór razem z przyjaciółmi z Zachodu oglądać zachód słońca. W tym samym domu mieszkał również pewien tybetański mnich. Któregoś dnia zapytał mnie: „Co wy robicie”? Odpowiedziałem: „Oglądamy zachód słońca”. Zapytał dlaczego, więc odpowiedziałem: „Ponieważ to jest bardzo piękne”. On nie mógł tego w ogóle zrozumieć. Uważał, że to jest całkowite wariactwo. Uznawanie kolorowego zachodu słońca za coś pięknego, jest kulturowo uwarunkowane. I oczywiście nie każdy w ramach danej kultury wyznaje te same wartości. Nie każdy mieszkaniec Francji lubi mocno pachnące sery. Nie wszyscy w Indiach lubią paprykę chili.

Głównym pytaniem jest zatem: „Czy jest coś, co dałoby się znaleźć w nas samych, czy w kimś innym, co czyniłoby nas albo ‘tym’, albo ‘tamtym’”? Po pierwsze, jeśli naszym celem jest przezwyciężenie własnych problemów w życiu oraz osiągnięcie wyzwolenia i oświecenia, to musimy spróbować to wszystko zrozumieć pod kątem samych siebie. Musimy to zrozumieć pod kątem samych siebie, następnie pod kątem innych ludzi, a potem pod kątem wszystkich zjawisk, takich jak obrazy.

Podsumowanie

Spróbujmy teraz to podsumować, a potem skończymy na dzisiaj.

Źródłem problemów w życiu jest brak zrozumienia albo niewiedza, nieświadomość. Ta nieświadomość dotyczy przyczyn i skutków zachowań oraz natury rzeczywistości, tego jak istnieją ludzie – my sami i inni – oraz jak istnieją wszystkie zjawiska wokół nas. Co do samych siebie, to żywimy pewne błędne przekonanie, w ramach którego wyobrażamy sobie, że istniejemy jako pewne nieprawdziwe „ja”. Lecz nie głosimy tu nihilistycznego punktu widzenia. Nie mówimy, że my nie istniejemy i że nic nie istnieje. Moglibyśmy mówić, że ta dłoń to jedynie atomy i pierwiastki – związki chemiczne. Ale jeśli się w nią skaleczymy, wtedy doświadczamy bólu, a więc konwencjonalnie rzecz biorąc ona istnieje i konwencjonalnie biorąc „ja” istnieje.

Następnie zobaczyliśmy, że to konwencjonalne „ja” jest podobne do pewnej abstrakcji, której używamy odnosząc się do skupisk, do stale zmieniających się, z chwili na chwilę, czynników tworzących ludzkie doświadczenie.

Zobaczyliśmy także, że pustka odnosi się do nieobecności wyfantazjowanych, niemożliwych sposobów istnienia. Rzutujemy na to konwencjonalne „ja”, że ono istnieje na rozmaite dziwaczne, niemożliwe sposoby, które nie odpowiadają rzeczywistości. Nie rzutujemy czegoś takiego z powodu własnej głupoty czy bycia niedobrymi osobami, lecz z tego powodu, że ludzki umysł sprawia, że wydajemy się istnieć w taki właśnie sposób. A wtedy wierzymy, ze nasza projekcja dotycząca samych siebie jest prawdziwa, ponieważ odczuwamy ją jako prawdziwą.

Zobaczyliśmy także, że istnieją coraz to subtelniejsze poziomy tego błędnego pojmowania jaźni i że trzeba pracować z nimi, przechodząc przez nie krok po kroku. Najpierw obalamy poziom najbardziej pospolity, a potem pracujemy z tym, co pozostaje. Gdybyśmy po prostu zaczęli od ostatniego z nich, to stałoby się to bardzo trywialne. Jeśli po prostu mówilibyśmy: „Nie mogę znaleźć żadnego „mnie”, ponieważ nie ma mnie w nosie, nie ma mnie w ustach, nie ma mnie w uchu…”, coś takiego nie pomogłoby. No, może nieco by pomogło – nie powinienem być tak bardzo sarkastyczny. Ale to nie jest nic głębokiego.

Nauki buddyjskie mówią, że nie istnieje żadne statyczne, monolityczne „ja”, istniejące oddzielnie od jednostkowego ciągu „zagregowanych” czynników ciała i umysłu. Istnieje więc pewne zmienne, nie-monolityczne „ja”, które jest częścią skupisk.

Czy takie „ja” jest kimś kontrolującym te skupiska? Nie, nie ma niczego takiego. Tak więc istnieje pewne zmieniające się „ja”, które nie jest czymś kontrolującym pośród skupisk. Czy da się to zmienne, niczego nie kontrolujące „ja” poznać samoistnie? Nie, nie da się. Lecz jeśli da się je poznać jedynie poprzez jednoczesne poznanie tych skupisk, na które jest ono naklejane, to czy jest wewnątrz tych skupisk coś, jakaś wrodzona, możliwa do odnalezienia, charakterystyczna cecha umożliwiająca poprawne zaetykietowanie tych skupisk – tej jednostkowej ciągłości ciała i umysłu – jako „mnie”, a nie jako „ciebie”? Nie.

Kim więc ja jestem? „Ja” jestem zaledwie tym, do czego ta etykietka odnosi się w oparciu o te skupiska, jako podstawy do etykietowania. To „ja” zmienia się przez cały czas, posiada różne części, nie daje się nigdy oddzielić od swojej podstawy etykietowania, nie jest czymś kontrolującym tę podstawę oraz nie daje się poznać bez jednoczesnego poznania również jakiegoś aspektu tej podstawy. I nie ma w tych skupiskach żadnej dającej się wykryć, charakterystycznej cechy pozwalającej na poprawne mentalne etykietowanie. Każda dająca się znaleźć, definiująca cecha tego rodzaju, z pewnością nie stanowi „mnie”. Podstawa etykietowania i to, co jest na nią naklejane w postaci etykiety, nie mogą być tą samą rzeczą. A co do etykietki bardziej szczegółowej niż samo „ja”, to moja rodzina może zgadzać się zwracać się do mnie jednym imieniem, moi tybetańscy przyjaciele innym imieniem, a komary mogą mnie etykietować jako posiłek. Mogę miarodajnie istnieć jako każda z tych różnych rzeczy dla poszczególnych grup, zaledwie na podstawie mentalnego etykietowania.

Wracając do porannej dyskusji: czym jest pomarańcza? Czy jest kształtem? Czy jest dźwiękiem? Czy jest zapachem? Czy jest smakiem? To zależy od rodzaju świadomości, która ma z nią do czynienia. Nie jest tak, że istnieje jakiś charakterystyczny zapach, jaki możemy znaleźć w pomarańczy i że to on czyni ją pomarańczą. Nie jest tak, że możemy zajrzeć do środka atomów i powiedzieć: „Tu jest ta pomarańcza”.

Prawdą jest, że dana rzecz musi być w stanie spełniać tę funkcję, która odpowiada przyklejanej tej rzeczy etykietce. Jeśli nazwę to krzesło „psem”, to to nie zrobi zeń żadnego psa. Krzesło nie może funkcjonować jako pies. Są rozmaite zwyczaje i reguły pozwalające na poprawne etykietowanie, bez konieczności istnienia czegoś dającego się wykryć w danym przedmiocie.

Jest to dość ważne, ponieważ kiedy negujemy bądź obalamy coś przy pomocy pustki, to co dokładnie ma zostać zanegowane? Nieprawdziwe „ja”. Ale pod koniec tego obalania nie zostajemy po prostu z niczym – całkowicie zagubieni. Gdybyśmy tak sądzili, niebezpieczeństwo polegałoby na myśleniu, że nic nie jest ważne, a więc nie byłoby żadnej różnicy, w jaki postępowalibyśmy sposób. W rzeczywistości jednak rzeczy funkcjonują zgodnie z przyczyną i skutkiem, zgodnie z doświadczeniem itd. To wszystko działa. Jutro bardziej się w to wgłębimy.

Top