Buddyzm bardzo dużo mówi na temat przeszkadzających i niepokojących emocji oraz przeszkadzających postaw, a to są definiowalne stany umysłu czy serca, jakkolwiek zechcemy nań popatrzeć, które raz wzbudzone powodują, że tracimy spokój umysłu i obezwładniają nas on do tego stopnia, że tracimy panowanie nad sobą. A kiedy doznajemy, powiedzmy, przywiązania, gniewu czy zazdrości, to z pewnością nie mamy spokoju umysłu, nieprawdaż? Tracimy również panowanie nad sobą w tym znaczeniu, że pojawiają się nam w umyśle wszelkiego rodzaju szalone impulsy, aby powiedzieć coś czy postąpić w jakiś określony sposób – czego zazwyczaj później bardzo żałujemy. Powoduje to więc, że postępujemy w sposób, który albo jest naprawdę destrukcyjny dla kogoś innego – rozumiecie – krzywdzimy kogoś, albo na dodatek – choć nie jest to sytuacja albo albo – jest on bardzo destrukcyjny dla nas samych i na koniec to my tracimy.
A kiedy przyjrzymy się rozmaitym kulturom, odkrywamy, że emocje – to jest ogromne spektrum uczuć i rozmaite kultury definiują i uszczegóławiają emocje w rozmaity sposób. Jest to jak krojenie tortu – możemy go pokroić na wiele rozmaitych sposobów, ten sam tort w wielu rozmaitych kawałkach, tworząc kawałki o różnej wielkości. Tak więc, na przykład, w języku tybetańskim, w ślad za buddyjskimi definicjami z Indii, mówimy o zazdrości, natomiast na Zachodzie mamy zazdrość i mamy zawiść.
Jeśli więc nieco bliżej przeanalizujemy to, co się dzieje, odkrywamy, że środki zaradcze zalecane przez buddyzm są jedynie drobną częścią większego problemu. Musimy więc przyjrzeć się uważniej temu, o czym mówi każda z kultur, ponieważ być może będziemy musieli zastosować inne metody z buddyzmu, które nie należą do jego kategorii zazdrości, by poradzić sobie z szerszymi problemami, o których mówimy w przypadku zazdrości i zawiści.
Buddyzm definiuje zazdrość jako część wrogości, jako aspekt wrogości. Zazdrość skupia się na cudzych osiągnięciach – cudzych zaletach, majętnościach, powodzeniu, rodzinie, pozycji życiowej, czymś podobnym – i nie może znieść tych osiągnięć. Z powodu całkowitego przywiązania do własnego położenia nie możemy ich znieść, nie możemy ich strawić. Skupia się więc ona na czyichś zaletach, bądź bardziej ogólnie, na zaletach innych ludzi. Rozumiecie – na ich inteligencji, na tego rodzaju rzeczach, na przystojnym wyglądzie, majętnościach, powodzeniu, że mają syna – męskiego potomka, a w naszej rodzinie nie go mamy i nie może tego znieść, nie może tego strawić. Zaś najsilniejszym jej składnikiem emocjonalnym jest żywienie urazy – mamy za złe tej drugiej osobie, że to coś osiągnęła. A ponieważ jesteśmy bardzo przywiązani do własnego położenia, to zasadniczo żal nam samych siebie.
Zaś jej przeciwieństwem jest radowanie się z powodzenia drugiej osoby. O tym mówi buddyzm w przypadku zazdrości. Oczywiście, nasze doświadczanie zazdrości jest o wiele szersze niż to, choć to jest jego część. Jeśli więc mówimy „Dobrze, to jest jeden z rodzajów zazdrości, pomyślmy teraz o innych rodzajach zazdrości”, to aby otrzymać to, co my nazywamy „zawiścią”, musimy dodać do tego coś, co buddyzm nazywa inną przeszkadzającą i niepokojącą emocją – pożądliwość. Zaś to definiuje się jako nadmierne pragnienie, naprawdę niezmierne pragnienie czegoś, co ma ktoś inny.
Jeśli więc sprawdzimy w słowniku, co oznacza słowo “zawiść”, to – przynajmniej w słowniku angielskim – jest to bolesna i pełna urazy świadomość zalety, jaką cieszy się ktoś inny, połączona z pragnieniem cieszenia się tą samą zaletą. Tak więc to dokłada się do tamtej niezdolności do znoszenia cudzych osiągnięć. Zawiść jest życzeniem sobie posiadania tych rzeczy samemu i często, choć niekoniecznie, wiąże się również z czymś nieco wstrętniejszym, czym jest życzenie innym ponadto, żeby zostali jej pozbawieni. Oni na to nie zasługują. „Odbierzcie mu to – to ja zasługuję na otrzymanie tej pracy, a nie on!” Nieprawdaż? Jest to więc według buddyzmu inna przeszkadzająca emocja i żeby odkryć, jak się z nią obchodzić, musimy poszukać w innej kategorii.
Kiedy więc doświadczamy jakiegoś rodzaju przeszkadzającej i niepokojącej emocji, którą nazywamy „zazdrością”, cóż, musimy nieco bliżej przeanalizować jej składniki, aby opracować strategię poradzenia sobie z nią, przezwyciężenia jej. Innymi słowy, nasze określenie tej emocji jest zbyt obszerne, obejmuje tak wiele rzeczy, a jak zobaczymy – obejmuje ich jeszcze więcej.
Zawiść, jako połączenie zazdrości i pożądliwości, często prowadzi do współzawodnictwa. Na przykład, wielu z nam bliskie jest ujęcie tych rzeczy przez Trungpę Rinpoczego, jako programu kosmicznego Maitri. Omawia on zazdrość jako przeszkadzającą emocję wpędzającą nas w wielkie współzawodnictwo i fanatyczną pracę w celu prześcigania innych bądź samych siebie. Łączy się to z przemożnym działaniem, rozumiecie, karmiczną rodziną.
Dobrze, ponieważ jesteśmy zazdrośni i zawistni z powodu tego, co inni osiągnęli, pchamy siebie lub innych, nam podporządkowanych, do pracowania coraz więcej. Jak przy skrajnym współzawodnictwie w biznesie czy w sporcie, to jest bardzo silne w sporcie. Buddyzm nie uznaje tego występującego tu aspektu, choć inaczej omówiłby współzawodnictwo, zaś dla zobrazowania zazdrości posługuje się przykładem konia. Jeśli zastanowimy się nad charakterem konia, to koń ściga się z innymi końmi z powodu zazdrości – nie może znieść tego, że inny koń biegnie szybciej od niego. Rzeczą buddyjską byłoby łączyć to bardziej z urazą – żywi on urazę do tego drugiego konia za to, że tamten biegnie szybciej – i nie mówi tego tak naprawdę w kategoriach współzawodnictwa: „Dlaczego ten drugi koń miałby biec szybciej? Ja muszę biec szybciej”. To dlatego się ściga.
Jest więc prawdą, że w buddyzmie zazdrość jest blisko spokrewniona ze współzawodnictwem, lecz zazdrość niekoniecznie prowadzi do współzawodnictwa. Musimy więc pomyśleć, czy współzawodniczymy z tą drugą kobietą czy z tym drugim mężczyzną, aby dostać się do tego, czego chcemy? Co tu się dzieje? Na przykład, ktoś mógłby zazdrościć innym, lecz – mając niskie poczucie własnej wartości – nawet nie próbować z nimi współzawodniczyć. Byłaby to postawa w rodzaju „Cóż, na pewno nie znajdę nikogo, kto by mnie pokochał, więc po co próbować? Nie ma takiej możliwości, żebym znalazł sobie dobrą pracę, po co więc próbować?” Ale, oczywiście, zazdrościmy ludziom mającym dobrą pracę.
Z drugiej strony moglibyśmy współzawodniczyć z innymi, niekoniecznie z powodu zazdrości, niektórzy ludzie lubią współzawodnictwo sportowe dla samej frajdy i radości sportowej, z powodu rozsławiania sztuki sportu czy czegoś w tym rodzaju i nie zapisują wyników. Nie współzawodniczą z nikim. Często wiążemy ze sobą te dwie postawy – zazdrość i rywalizację, jeśli jednak zgłębimy to, co na ten temat ma do powiedzenia buddyzm, to odkryjemy, że łączy się w nim ze sobą te dwie całkiem inaczej, niż moglibyśmy to sobie normalnie wyobrażać.
Popatrzmy na wielkiego indyjskiego mistrza Śantidewę, który w ramach jednego omówienia zestawił zazdrość wobec tych o wyższej pozycji, rywalizację z równymi sobie oraz arogancję wobec osób o niższym statusie. A całe to omówienie czynione jest pod kątem uczenia się postrzegania wszystkich jako równych. Oto właśnie w tym wszystkim chodzi tutaj – żebyśmy postrzegali wszystkich jednakowo. To bardzo różni się od tego, jak do tego zwykle podchodzimy, prawda?
Jeśli więc popatrzymy na stojący za tym problem, to dochodzimy teraz do tego drugiego aspektu, o którym chcieliśmy mówić na tych wykładach, a mianowicie związku z naszą koncepcją “ja”. A tutaj problemem, na który buddyzm naprawdę wskazuje, jest to poczucie, że „ja jestem kimś szczególnym”. Albo jestem lepszy od wszystkich, albo jestem gorszy od wszystkich. Albo inni ludzie myślą, że jestem gorszy od innych i nie mają racji. Mamy tu cały ten brak równości, ponieważ “Jestem kimś szczególnym w tym znaczeniu, że nie jestem taki sam jak wszyscy – oni nie są tacy sami jak ja”.
Na przykład popatrzmy pod kątem zazdrości. Myślimy i czujemy “Jestem jedynym, który potrafi dobrze albo właściwie wykonać to zadanie – ucząc przyjaciela prowadzić samochód” i stajemy się zazdrośni, jeśli ktoś inny uczy tę osobę. Albo będąc na jakichś zajęciach uważamy, że “Tylko ja potrafię odpowiedzieć na to pytanie”. I zazdrościmy i czujemy się skrzywdzeni, jeśli ktoś inny robi to, co my chcieliśmy zrobić. Jest tak dlatego, że czujemy się kimś szczególnym. To my to powinniśmy zrobić – nikt inny. To więc niekoniecznie prowadzi do współzawodniczenia, prawda?
Możemy jednak mieć inny przykład, kiedy myślimy i czujemy “Jestem jedyną osobą, która powinna zrobić jakąś szczególną rzecz”, jak, powiedzmy, wybić się na czoło w życiu. “Ja jestem tym, kto powinien wygrać, ja jestem tym, kto powinien być bogaty” i jesteśmy zawistni, kiedy ktoś inny osiąga powodzenie, i wtedy zaczynamy z nim rywalizować. Musimy więc prześcignąć tę drugą osobę, nawet jeśli już odnieśliśmy jakieś umiarkowane powodzenie. Jest tu wielka różnica i wpierw musimy przeanalizować siebie. Kiedy nie mamy tego, co ma ta druga osoba, to wtedy jesteśmy o to zazdrośni. To się nieco różni, jeśli chodzi o poradzenie sobie z tym, od sytuacji w której „Mam już trochę czegoś, lecz jestem zazdrosny, gdyż ty masz więcej”. Wtedy jest tu również chciwość. A potem mamy rywalizację.
Przyjęlibyśmy tedy inną strategię poradzenia sobie z tym, ponieważ musimy rozłożyć na czynniki kryjącą się za tym wszystkim przeszkadzającą i niepokojącą myśl. W każdym przypadku stoi za tym wszystkim silne poczucie “ja” i silne pochłonięcie tylko samym sobą. Nie postrzegamy innych w ten sam sposób co siebie – my jesteśmy szczególni.
Tak więc środkiem zaradczym oferowanym tutaj przez buddyzm, strategią postępowania z wszystkimi tymi rzeczami – zazdrością, rywalizacją, arogancją – jest dostrzeganie, że wszyscy są sobie równi. Nie ma w nas niczego szczególnego. Każdy ma te same podstawowe zdolności – w znaczeniu takiej samej Natury Buddy, o której mówimy w buddyzmie. Sposób, w jaki mówi się o niej w buddyzmie jest taki, że każdy żywi to samo pragnienie bycia szczęśliwym i osiągania powodzenia i tak samo jest z pragnieniem nie bycia nieszczęśliwym ani nie ponoszenia porażki. I każdy ma to samo prawo do bycia szczęśliwym i do powodzenia oraz to samo prawo do nie bycia nieszczęśliwym i nie doznawania porażki. Pod tym kątem nie jesteśmy w żaden sposób szczególni.
Wszystko to łączy się z tym, co buddyzm nazywa „miłością”. Jest to sposób przezwyciężenia tego rodzaju zazdrości, który jest życzeniem wszystkim w równym stopniu szczęśliwości i posiadania przyczyn szczęśliwości. Kiedy więc poznajemy, że wszyscy są sobie równi pod względem tej Natury Buddy i miłości, to wtedy otwieramy się na widzenie tego, jak odnosić się do wszystkich tych rozmaitych ludzi – i tych, którzy odnieśli większy sukces niż my, i tych, którym się nie powiodło, w tego rodzaju ujęciu.
Buddyzm naucza więc – dużo mówi o tym Śantidewa – że… Ktoś odnosi powodzenie. Nawet jeśli jest to sukces przewyższający nasz własny, to jeśli życzymy wszystkim, żeby byli szczęśliwi, to będziemy się cieszyć i być szczęśliwi z powodzenia tej osoby. I staramy się raczej pomagać osobom równym sobie również odnieść sukces, a nie współzawodniczyć z nimi. Staramy się pomóc wszystkim przed egzaminem, a nie tylko zabierać książki z biblioteki dla siebie, żeby inni nie mogli z nich skorzystać. Zaś osobom, którym powodzi się gorzej od nas, staramy się pomóc w poradzeniu sobie, zamiast się chełpić i czuć od nich lepszym.
Te buddyjskie metody są jednak bardzo zaawansowane i szczególnie trudne w stosowaniu. Ponieważ, zauważmy, występują dwie formy przeszkadzających i niepokojących emocji. Jest forma powstająca spontanicznie, której doświadcza każdy. Nawet pies jej doświadcza – w domu pojawia się nowe niemowlę i pies staje się zazdrosny. Są jednak również przeszkadzające emocje mające “podstawę doktrynalną”. Oznacza to, że są oparte o nauki pochodzących z jakiegoś rodzaju systemu doktrynalnego – zasadniczo z propagandy biorącej się z religii, kultury czy czegoś w społeczeństwie, uczącej nas, abyśmy byli zazdrośni. Uczy nas to określonego sposobu patrzenia na świat, który wydobywa na powierzchnię więcej zazdrości i czyni ją silniejszą.
Jeśli zaś popatrzymy na zazdrość powstającą spontanicznie, to niemal wszystkie dzieci spontanicznie pragną wygrywać i płaczą kiedy przegrają. To występuje niemal automatycznie we wszystkich kulturach. Lecz na Zachodzie jest to dla nas bardzo trudne, rozumiecie, ponieważ zazdrość i rywalizację wzmacnia się i wręcz nagradza w ramach wielu naszych zachodnich wartości kulturowych. Jest bardzo interesujące przyjrzeć się temu. Zachodnie kultury uczą kapitalizmu jako w naturalny sposób najlepszej postaci społeczeństwa demokratycznego. To zaraża nasz sposób myślenia nawet w podchodzeniu do związków osobistych. U podłoża tego leży założenie, które przyjmujemy za poprawne i którego nawet nie kwestionujemy, mianowicie że przetrwa najlepiej przystosowany, co ustanawia rywalizację jako podstawową siłę napędową w życiu, zamiast, na przykład, tego, co głosi buddyzm, że siłą napędową życia jest miłość i czułość. Nasza zachodnia kultura stawia na pierwszym miejscu rywalizowanie i przetrwanie najlepiej przystosowanych.
Ten zachodni kulturowy nacisk kładziony na przetrwanie najlepiej przystosowanego wzmacnia wagę osiągania powodzenia i wygranej. A to wzmacnia tę obsesję na punkcie powodzenia i wygranej obsesją na punkcie sportów wyczynowych i wysławianiem najlepszych sportowców, i najbogatszych ludzi na świecie. Wszystkie te listy – znacie je, najbogatsi ludzie i sportowcy, Igrzyska Olimpijskie, to sięga korzeni naszej kultury. To przenika każdy poziom społeczeństwa, nieprawdaż? Obsesja na punkcie piłki nożnej – to są nasi bohaterowie, to jest naprawdę śmieszne. Budda nie jest naszym bohaterem – jakiś sportowiec jest bohaterem. To jest śmieszne, jeśli się nad tym zastanowić – mistrz wagi ciężkiej, mistrz świata w boksie – nie mamy mistrza świata we współczuciu. Mamy mistrza świata w boksie. Puchar świata we współczuciu, to byłoby coś interesującego.
A na dodatek do tego wszystkiego – chodzi mi o to, że jeśli przyjrzymy się naszej kulturze, systemowi zachodniemu, to jest to jeszcze bardziej podstępne – demokracja i głosowanie opierają się na zazdrości i rywalizacji, sprzedawaniu siebie jako kandydata, poprzez rozgłaszanie, o ileż to jesteśmy lepsi od rywalizujących z nami kandydatów. I postrzega się to nawet jako chwalebne „To jest dobre, cały świat powinien to mieć”.
To jest interesujące – mając z drugiej strony społeczeństwo tybetańskie, co się stanie, kiedy spróbujemy, na przykład, przenieść te wartości na społeczeństwo tybetańskie? W społeczeństwie tybetańskim gardzi się kimś, kto mówi, że jest lepszy od kogoś innego. Uznaje się to za bardzo złą cechę charakteru. Dlatego też demokracja i kampanie wyborcze są tam całkowicie obce i w tym społeczeństwie nie działają. Na kogoś, kto wychodzi i głosi: „Jestem lepszy od drugiego” – nikt nie zagłosuje. Należy mówić: „Nie jestem przygotowany, nie jestem wystarczająco dobry” – być skromnym. To jest coś naprawdę bardzo, bardzo odmiennego, prawdaż? To podkreśla, jak bardzo uwarunkowane kulturowo są nasze wartości. Wcale nie są uniwersalne. Słyszymy Dalajlamę, jak mówi, znacie to: „Cóż, jestem jedynie prostym mnichem, nie wiem niczego”. To mówi Dalajlama.
Kiedy więc propaganda naszej kultury pcha nas tak silnie ku zazdroszczeniu innym, rywalizacji oraz nastawianiu się na powodzenie, co ma korzenie w starożytnej Grecji – bardzo trudno jest po prostu natychmiast przestawić się na buddyjskie metody radowania się zwycięstwami innych. Mówi się też w naukach o ćwiczeniu umysłu, żeby oddawać zwycięstwo innym, a przyjmować na siebie porażkę. Trudno jest nam, ludziom z Zachodu, przełknąć taką pigułkę i jest to dla większości z nas nieco zbyt mocna kuracja.
Sądzę, że jako osoby z Zachodu musimy najpierw ponownie ocenić miarodajność naszych wartości kulturowych – tych mających podstawę doktrynalną form zazdrości i rywalizacji. Ponieważ, jak mówię, jeśli to naprawdę głęboko przeanalizujemy – widzimy, iż zatruwa to nasze osobiste związki i sposób traktowania innych. Zawody – musimy odnieść sukces, musimy zdobyć najpiękniejszego, najwspanialszego księcia czy księżniczkę na białym koniu. A wtedy wszyscy będą nas podziwiali, prawda? Zastanówmy się nad tym, jak wielu z naszych rodziców byłoby naprawdę szczęśliwych, gdybyśmy poślubili kogoś bardzo bogatego. Gdybyśmy zaś powiedzieli: “Cóż, poślubiłem kogoś, kto wcale nie ma pieniędzy, ale jest naprawdę miłą osobą…” Witamy na Zachodzie.
Sądzę więc, że jesteśmy zazdrośni, kiedy ktoś zdobył bogatego partnera w małżeństwie, zaś rodzice szczególnie zazdroszczą innym rodzinom, których dzieci zdobyły bogatego partnera/partnerkę. Dlatego zabierając się za te sprawy musimy najpierw rzeczywiście przewartościować nasze wartości kulturowe. Czy to jest coś, co rzeczywiście chcę uznawać, czy to jest jedynie propaganda? Bardzo stara propaganda.
Przykładem, który może nam pomóc dostrzec względność naszej kulturowo uwarunkowanej zazdrości i rywalizacji – jest indyjski targ, indyjski bazar. W Indiach i w wielu innych miejscach, jak wiecie, na Bliskim Wschodzie itd., i dawniej było tak samo również na Zachodzie – są targi z tkaninami, targi z biżuterią, targi warzywne itd. I na każdym z nich jest szereg za szeregiem stoisk i straganów sprzedających dokładnie te same rzeczy. I wszystkie są tuż obok siebie. Musimy zastanowić się nad kryjącym się za tym myśleniem. Sprzedawcy są bardzo przyjaźnie do siebie nastawieni. Siedzą i piją herbatę plotkując ze sobą przez cały dzień, zaś ich myślenie jest takie, że to, czy im się powiedzie, czy nie – zależy od karmy. To jest twoja karma – jeśli ci się powodzi, to ci się powodzi, jeśli nie – cóż taka jest twoja karma.
Nie mają więc nastawienia “Och, w jaki sposób mógłbym prześcignąć tamtego” i wszystkiego podobnego, co opiera się na kulturze. Omawialiśmy to już wcześniej, lecz naprawdę mamy takie prawo w Niemczech, które zabrania lokalizowania sklepu obok innego sklepu sprzedającego dokładnie te same towary. Można pozwać do sądu wynajmującego, który wynajmuje w naszym budynku jakieś pomieszczenie pod dokładnie taki sam sklep jak nasz. Jest to więc wszystko bardzo względne kulturowo, to bardzo ważny wgląd do uzyskania. Nie musi tak być, lecz często [myślimy] “Tak wygląda reszta świata albo tak musi być, albo tacy musimy być”.
Oczywiście, wszyscy doświadczamy tego rodzaju zazdrości pod kątem zazdrości w pracy itp. Lecz na Zachodzie mówimy o nieco innej postaci zazdrości, a dla większości z nas ta druga postać zazdrości przynosi nam najwięcej cierpienia. I jest interesujące, co znajdujemy w słowniku pod hasłem „zazdrość” – przynajmniej w słowniku języka angielskiego – gdyż podawana tam definicja brzmi: „nie tolerowanie rywalizacji czy niewierności”. Na przykład, odczuwamy zazdrość jeśli nasz partner/partnerka flirtuje z kimś, bądź spędza dużo czasu z innymi. Nasz partner/partnerka chce chodzić do jakiejś szkoły jogi czy czegoś podobnego i – znacie to – jesteśmy zazdrośni i chcemy, żeby został/została w domu. To jest nasz brak tolerancji „Jesteś niewierna i chodzisz do kogoś innego”. Jest tu jakiś rywal.
To jest coś, co widzimy na przykładzie psa, kiedy w domu pojawia się nowe dziecko – konkurent do uwagi pana. Pan będzie teraz rzucać kość temu dziecku a nie psu… Podobnie, jeśli chodzi o widzenie zazdrości w buddyzmie, ma to w sobie element urazy i w dodatku silny składnik niepewności i nieufności. To jest całe odrębne zagadnienie omawiane w buddyzmie, jak sobie radzić z niepewnością.
Jeśli więc nie mamy poczucia bezpieczeństwa, to kiedy przyjaciel czy partner jest z kimś innym, jesteśmy zazdrośni. Jesteśmy niepewni siebie, jesteśmy niepewni miłości tej osoby do nas albo zazdrośni, prawda? Niepewni własnej wartości, niepewni miłości tej drugiej osoby do nas – ja, ja, ja! Nie ufamy więc przyjacielowi i boimy się, że to wielkie „ja” doświadczy opuszczenia. By poradzić sobie z tego rodzaju zazdrością również musimy nauczyć się równości wszystkich, lecz tutaj w nieco inny sposób. I uważam, że nam na Zachodzie nieco łatwiej sobie z tym poradzić, ponieważ to nie jest tak bardzo wzmacniane przez kulturę, to jest coś powstającego spontanicznie. Nie musimy więc dodatkowo radzić sobie tu z całym tamtym bagażem kulturowym. Nikt nie musi nas uczyć poczucia niepewności.
Moglibyśmy długo i szeroko omawiać to pod kątem naszych praktyk wychowywania dzieci – dziecko stale przypasane do boku matki bądź na jej plecach, jak w Azji, czuje się o wiele bezpieczniejsze od dziecka samotnie leżącego w kołysce i pozostawionego samemu sobie. Czy zastanawialiśmy się kiedykolwiek, jak to jest, być dzieckiem w wózku dziecięcym i przekraczając ulicę zamiast oglądać ruch uliczny – zza jej pleców, będąc przypasanym do jej pleców, być na przodzie. Co dziecko widzi? Nie widzi matki, lecz wszystkie te przejeżdżające auta – o wiele większe od siebie – i dziecko ma się czuć bezpiecznie? Tak więc, na pewno naturalną niepewność siebie wzmacnia wiele rzeczy występujących w naszej kulturze. To jest w każdym razie całe odrębne zagadnienie do omówienia.
Kiedy więc myślimy pod kątem równości wszystkich ludzi, musimy myśleć o jeszcze innym aspekcie Natury Buddy, którym jest zdolność serca do kochania każdego. To bardzo nam pomaga, jak sądzę, pod względem radzenia sobie z zazdrością w tych sytuacjach, ponieważ nasz przyjaciel, również nasz partner, ma doskonale naturalną zdolność do kochania i bycia bardzo przyjaznym wobec wielu osób – nie tylko jednej osoby. Myślimy znów, że jest nią “ja” – ktoś szczególny, jedyny w sobie, wyłączny. A jeśli ta druga osoba nie ma dla nas miejsca w swoim sercu i jest teraz z kimś innym oraz opuściła nas czy coś w tym rodzaju, to wtedy na wiele sposobów musimy rozwinąć współczucie dla niej, ponieważ nie urzeczywistniła zdolności swojej Natury Buddy do bycia przyjaznym i ciepłym wobec każdego.
A to jest rzecz interesująca. Muszę przyznać, że po raz pierwszy poznałem ten wgląd z astrologii. Zawsze poszukujemy tej szczególnej osoby i patrzymy na dopasowanie wykresów astrologicznych, i które planety tworzą, powiedzmy, dobry aspekt dla naszej Wenus. Jeśli się nad tym zastanowimy, to muszą być całe miliony, wręcz setki milionów osób, których Wenus stanowi dobry aspekt dla naszej Wenus. Cóż więc jest w nas szczególnego? I dlaczego miałby być gdzieś tam tylko jeden książę czy księżniczka, który będzie Misterem lub Miss Doskonałości – jedynym, kogo moglibyśmy pokochać, czy kto mógłby pokochać nas?
Bardzo ważne jest więc nauczyć się otwierać swoje serce na każdego. A jeśli nasz partner nie jest taki, to współczuć mu – musi się tego nauczyć. Jeśli jednak otwieramy swoje serce, to wtedy ta osoba, z powodu której jesteśmy tak bardzo o kogoś zazdrośni, staje się w naszym życiu kimś o wiele mniej ważnym i nie jest jedyną osobą na świecie, jaką moglibyśmy kochać. Mając otwarte serce możemy żywić miłość dla przyjaciela, partnera, dziecka, zwierzęcia domowego, dla swoich rodziców. Możemy kochać swój kraj, swój naród, kochać Boga, kochać swoje hobby, kochać swoją pracę. Możemy kochać wiele rzeczy, prawda?
Możemy więc odnosić się do wszystkich tych przedmiotów swojej miłości i radzić sobie z nimi. Serce może wszystkie je pomieścić. I będziemy wyrażać swoją miłość, a to jest ważny punkt, wyrażać swoją miłość wobec każdego z nich w jakiś odpowiedni sposób. Nie wyrażamy swojej miłości do swojego psa tak samo, jak wyrażamy ją wobec swojej żony czy męża, albo wobec swoich rodziców. Nigdy nic nie wiadomo, lecz zazwyczaj nie mamy związków seksualnych z wszystkimi z nich. Odłóżmy jednak na bok sprawę niewierności seksualnej, to jest zagadnienie o wiele bardziej złożone i sprowadza ono wiele innych problemów. W każdym jednak razie, jeśli nasz partner seksualny, szczególnie współmałżonek, jest niewierny, albo nawet nie mając z kimś związków seksualnych, spędza poza domem cały czas z innymi przyjaciółmi, z innymi ludźmi, to odczuwanie zazdrości czy zaborczości nigdy nie będzie pomocną reakcją emocjonalną. To nie pomaga w takiej sytuacji.
Musimy również widzieć, iż tego rodzaju reakcje – kiedy to odpowiadamy zazdrością i zaborczością – są po części uwarunkowane kulturowo. Jeśli pomyślimy o tradycyjnie wychowanej żonie Japończyka i tradycyjnie wychowanej żonie na Zachodzie – stającej przed sytuacją, kiedy mąż wychodzi z kolegami z pracy, to doświadczałyby jej one bardzo odmiennie. Inna jest kultura. Znów, musimy dostrzegać, jaka część naszej emocjonalnej reakcji pochodzi z kultury, a jaka jest rzeczą naturalną i spontaniczną. Jest to szczególnie ważne w małżeństwach wielokulturowych, gdzie dwoje ludzi pochodzi z różnych kultur. Często mamy skłonność bagatelizować wpływy kulturowe w swoich emocjach. I ma to miejsce nie tylko wtedy, kiedy partnerzy pochodzą z różnych kultur, lecz również kiedy pochodzą z dwóch różnych pokoleń. Są często związki, w których jeden z partnerów jest znacznie starszy od drugiego, a wartości tych pokoleń są często całkowicie inne.
Kiedy myślimy, że miłość i bliska przyjaźń są zarezerwowane wyłącznie dla jednej osoby, a kiedy druga osoba przyjaźni się z kimś innym, to wtedy nie ma dla nas miejsca – jest to zazdrość. Musimy widzieć, że wszystko to opiera się na poczuciu solidnego, trwałego „ja”, które musi być wyjątkowe. Jeśli jednak pomyślimy, na przykład, o Buddzie, to jaki jest Budda, który kocha jednakowo wszystkich?
Kiedy Budda skupia się na jakieś jednej osobie czy przebywa z jedną osobą, to jest w stu procentach skoncentrowany na tej osobie. A kiedy przebywamy w towarzystwie Dalajlamy – jeśli pomyślimy o Dalajlamie, to Jego Świątobliwość spotyka się z bardzo wielu ludźmi każdego roku. Jest z pewnością fantastycznym przykładem jednakowej miłości dla każdego. Kiedy jesteśmy w jego towarzystwie – każdy opowiada o tym odczuciu, to on jest w stu procentach skoncentrowany na nas i to nie w sposób polegający na intensywnym wlepianiu w nas wzroku, lecz jego serce jest po prostu całkowicie, stuprocentowo z nami. A kiedy rozgląda się po widowni i patrzy na kogoś, to jakoś doznajemy uczucia “Ach”, to niemal sprawia, że czujemy się szczególni, lecz nie w żaden dziwaczny, egocentryczny sposób. Jest tak dlatego, że w stu procentach skupia się swoim sercem na każdej z osób na raz. Tego wcale nie rozwadnia obecność bardzo wielu ludzi. Właśnie do czegoś takiego zmierzamy. Kiedy Jego Świątobliwość choćby przelotnie na nas spojrzy, niemal czujemy się przeszywani jakąś energią miłości.
To jest naprawdę jeden z najważniejszych punktów. Jego Świątobliwość zawsze to podkreśla, a mianowicie, w jaki sposób pokonujemy takie rzeczy jak zazdrość – rozumiecie „Odczuwam urazę z tego powodu, że ktoś kocha ciebie, a nie mnie” itd. – robimy to współczuciem, otwierając swoje serce. Ale bardzo trudno jest przejść od otwarcia serca na jedną tylko osobę – co do której nie mamy poczucia pewności, czy nas nie zrani, a więc nie otwieramy się zbyt mocno – do otwarcia go na wszystkie istoty wszechświata. To jest nieco za dużo do przejścia naraz. Jeśli jednak otwieramy się powoli i zdajemy sobie sprawę z tego, że nie ma się czego obawiać, że możemy kochać więcej niż jedną osobę – wtedy ból z tego powodu, że ta oto osoba nie odwzajemnia się miłością, nie jest taki ciężki. Nie wszyscy kochali Buddę Siakjamuniego, więc czego się spodziewamy – że nas wszyscy pokochają? A tak przy okazji, to jest bardzo dobry przykład.
Stwierdzam, że ten przykład Buddy Siakjamuniego bardzo pomaga. Są wszystkie te opowieści o jego kuzynie, które zawsze go nienawidził – zawsze zazdrościł Buddzie i starał się mu zaszkodzić. To jest bardzo dobre w sytuacji, kiedy ktoś nas nie lubi bądź nas krytykuje – cóż, czego się spodziewaliśmy? Spójrzmy na Jego Świątobliwość Dalajlamę. Mam na myśli to, że Chińczycy – wyobraźmy sobie, że nienawidzi nas cały naród, cały rząd, propaganda idąca na cały świat. Tak więc to nic wielkiego, że ta jedna osoba nas nie lubi, lub że odeszła z kimś innym. Dostrzegajmy względność tego. Kiedy dostrzegamy tego względność, nie jest to już wtedy koniec świata. A nasze serce jest otwarte – może być otwarte na wiele innych osób. Jest takie wyrażenie w języku angielskim: „To nie jedyna ryba w oceanie”.
Nie mamy więc naprawdę czego się obawiać, że jeśli otworzymy swoje serce na wiele osób, to nasze osobiste związki będą mniej intensywne czy mniej zadawalające. Może mniej będziemy lgnąć do jednego związku i mniej od niego zależeć jako dającego nam całe zadowolenie – i być może będziemy spędzać mniej czasu z każdą z osób, lecz całkowicie się w to angażując. To samo dotyczy, powiedzmy, miłości drugiej osoby do nas. Nie ma żadnego powodu do myślenia, że jeśli ma ona również inne przyjaźnie, to jej miłość wobec nas koniecznie ulegnie rozwodnieniu. Dlaczegożby ludzie nie mieli mieć mnóstwa przyjaciół? To przecież wcale nie znaczy, że dla nas będzie jej mniej – jakby ktoś porozdawał całe jedzenie z lodówki i nic nie miało dla nas zostać. Miłość wcale nie jest taka.
I w gruncie rzeczy znów dochodzimy tu do pewnej sprawy kulturowej. Jest mitem i czymś nierealistycznym oczekiwać, że jakaś pojedyncza osoba będzie szczególnie, doskonale dopasowana do nas – niczym nasza druga połowa dopełniająca nas na wszelkie sposoby – i że będziemy mogli współdzielić ze sobą każdy aspekt życia. To jest mit. Nierealistyczny. Tak, on pochodzi od Platona, starożytnego filozofa greckiego, który powiedział, że pierwotnie wszyscy byliśmy całościami. A w którymś miejscu każdy został przecięty na połowę i dlatego w życiu chodzi zatem o odnalezienie swojej drugiej połowy, która będzie do nas doskonale pasować – i wtedy znów będziemy całością. Ten mit stoi za całą historią romantyzmu zachodniego. To jest nasz mit, że gdzieś tam jest ta druga połowa, ktoś szczególny, ktoś jedyny w swoim rodzaju. I jeśli odnajdziemy tę doskonałą drugą połowę, to lepiej się jej trzymajmy, a będziemy znów całością. „Będę znów całością, ta osoba mnie dopełni na wszelkie sposoby”. Niestety to mit, jak Święty Mikołaj czy Zajączek Wielkanocny. To jest Czarowny Książę na białym koniu. Chodzi mi o to, że to jest zachodnia koncepcja romantyzmu. W innych kulturach nie jest tak samo. To jest śmieszne, jeśli się nad tym zastanowić, jest to komiczne.
Dzieje się tak, że rzutujemy to oczekiwanie, tę nadzieję, że to właśnie ta druga osoba będzie naszą drugą połową. A kiedy ona nie stapia się z nami, nie spędza z nami całego swojego czasu i nie dzieli się z nami każdym swoim sekretem, każdym drobiazgiem, to stajemy się zazdrośni. Jest to połączone z urazą – czujemy się tym urażeni i wpadamy w gniew. Kiedy ta osoba dzieli jakieś aspekty swojego życia z kimś innym, a nie z nami, to jesteśmy bardzo zazdrośni. Jeśli się nad tym zastanowić, to jest bardzo nierozsądnym oczekiwać, że będziemy mogli dzielić każdy aspekt własnego życia z jedną tylko osobą. O wiele bardziej realistyczne jest odkrycie jakiejś grupy z którą możemy dzielić swoje zainteresowanie sportem – czemu mielibyśmy oczekiwać od własnej żony, żeby podzielała nasze zainteresowanie piłką nożną? To przecież jest głupie. Mogę też dzielić się z kimś swoim zainteresowaniem dziećmi, ale przecież nie każdego interesują dzieci. Chodzi mi o to, że jest tak wiele rozmaitych rzeczy. Możemy mieć fantastycznych przyjaciół, którzy wcale nie są na tym samym co my poziomie intelektualnym czy z tego samego zaplecza kulturowego ani nic w tym rodzaju. Mam na myśli to, że jest bardziej interesujące, jeśli czymś nie interesujemy się wspólnie, gdyż wtedy możemy uczyć się określonych rzeczy. W ten sposób, kiedy nie pozwalamy temu mitowi kształtować swoich oczekiwań co do tego, jaki powinien być związek – czymś wszechspełniającym, wszechzadawalającym, wszystkim, to w bardzo dużym stopniu obniża to naszą podatność na zazdrość.
Jest jeszcze o wiele, wiele więcej – mam na myśli to, że przygotowałem jeszcze nieco więcej materiału na temat analizy zazdrości, lecz sądzę, że tyle wystarczy na dziś wieczór. Dalsze zagadnienia zajmujące się głębiej błędną koncepcją na temat „ja”, to możemy zostawić, być może, na weekend, gdyż to wchodzi w całe to zagadnienie „Ty na to nie zasługujesz – ja zasługuję, żeby to otrzymać. To jest niesprawiedliwe”. To nas przenosi na całkowicie inny poziom omawiania. Świat jest nam coś winny i jest niesprawiedliwe, kiedy zamiast nas dostają to inni. „Ja na to zasługuję – tobie się to nie należy”. To się przeradza w bardzo ciężką eskapadę „ja”, nieprawdaż?
W każdym razie zobaczyliśmy tutaj niektóre ze sposobów na rozpoczynanie dekonstruowania swoich problemów emocjonalnych. Kiedy doznajemy jakieś przeszkadzającej i niepokojącej emocji, to jeśli zaczynamy dostrzegać, co to jest – zamiast czynić z tego czegoś wielkiego i solidnego, zazdrość! – co staje się wtedy naprawdę ciężkie, jakby było obwiedzione jakąś solidną linią, lecz kiedy zaczynamy dostrzegać, że, cóż, w gruncie rzeczy składa się na to wiele rozmaitych składników – uraza, chciwość pragnienia więcej lub też nierozsądne oczekiwania płynące z naszej kultury, że jest tu rywalizacja, może tu być niska samoocena, może tu być brak poczucia bezpieczeństwa, mnóstwo składników. Cóż, możemy wtedy zacząć to wszystko dekonstruować. Wtedy nie jest to już takie ciężkie – nie jest to już ten ogromny potwór obwiedziony grubą solidną linią. A wtedy możemy zacząć stosować rozmaite strategie radzenia sobie z tymi rozmaitymi aspektami, które tu występują.
Oczywiście, zrozumienie tego, jak „ja” istnieję i jak „ty” istniejesz oraz zrozumienie pustki, jest nazywane w buddyzmie najsilniejszym lekarstwem, jakie można zastosować, ale drugim, które jest niezwykle silne i które tak bardzo podkreśla Jego Świątobliwość, jest to otwieranie swojego serca. Jak o tym mówiliśmy, jeśli otwieramy swoje serce i widzimy, że „Mam zdolność do kochania wielu, wielu osób” – nie oznacza to seksu z każdym, lecz mówimy o ciepłym, przyjaznym, otwartym i spełniającym związku z wieloma ludźmi. Wtedy, jeśli któryś szczególny związek nie wychodzi, cóż, możemy żałować tej osoby, ponieważ nie zdaje sobie ona sprawy z tego, że możemy otwierać serce dla wielu. A nasze życie niesie nam wiele zadowolenia, ponieważ jesteśmy całkowicie obecni w każdym związku. Chociaż nie spędzamy dwudziestu czterech godzin na dobę z daną osobą i nie mamy z nią wspólnej szczoteczki do zębów – tak się mówi, to nie jest konieczne. Godzina spędzona z kimś, podczas której jesteśmy całkowicie obecni całym sercem jest o wiele bardziej zadowalająca niż całe życie spędzone z kimś, kiedy nasze serce jest zamknięte, prawda?
Mamy nieco czasu na pytania, gdybyście je mieli.
Pytania
Jak możemy pomóc osobie zazdrosnej?
To zależy od tego, czy jest zazdrosna o nas, że nie poświęcamy jej wystarczająco dużo czasu, czy też jest zazdrosna o kogoś innego. Ogólnym środkiem zaradczym dla kogoś zazdrosnego o nas w rodzaju “Ty nigdy nie spędzasz ze mną wystarczająco dużo czasu, zawsze spędzasz czas z innymi” – jak powiedziałem, to wracamy do lekarstwa w postaci bycia całym sercem z tą osobą. Mówimy jej: „Patrz, mam mnóstwo innych rzeczy, które robię, ale poświecę ci jakiś czas”. To jest sposób powiedzenia ”nie”, lecz razem z ustanawianiem określonych granic – bez powodowania u tej drugiej osoby poczucia, że ją porzucamy. Mówimy więc: „W porządku, nie mogę spędzać z tobą całego czasu – to po prostu niemożliwe”, ale jeśli jesteście małżeństwem, to codziennie wspólnie zjadacie śniadanie. Mam na myśli to, że to nie jest zbyt dużo, lecz mówię, że oferujemy tej osobie jakiś okres czasu.
Moja siostra stale prosi mnie, żebym ciągle do niej dzwonił – a ja nie dzwonię. Dzwonię do niej co sobotę o określonej godzinie i na to może liczyć. Może na mnie polegać, że wtedy zawsze do niej zadzwonię. A kiedy dzwonię do niej, daję jej godzinę – mam na myśli, że rozmawiamy przez godzinę. Lubię swoją siostrę i jestem całkowicie z nią przez tę godzinę, i chociaż co tydzień prosi mnie: „Zadzwoń w tygodniu” itd., to ja odpowiadam “Porozmawiamy w sobotę”. Tak więc nie ma poczucia, że ją porzucam czy odpycham. I to jest naprawdę sposób na poradzenie sobie z tym, jak odkryłem, że dajemy drugiej osobie określony czas, na który może liczyć, w którym może na nas polegać i podczas tego okresu nie patrzymy stale na zegarek „Kiedy już będę mógł pójść, jestem zajęty”, lecz jesteśmy na sto procent z tą osobą, obecni całym sercem. To bardzo pomaga. Słowem kluczem jest tu “to jest nasz szczególny wspólny czas”. To zwykle ujmuje tę drugą osobę.
W sytuacji, kiedy występuje wzajemna rywalizacja, tak naprawdę nie chcemy poświęcać jakiegoś szczególnego czasu tej osobie, zwłaszcza kiedy dostaliśmy jakąś nagrodę, czy osiągnęliśmy coś albo gdzieś dotarliśmy, gdyż jak sobie wtedy mamy radzić z kimś, kto jest zazdrosny o to, co my osiągnęliśmy?
Sądzę, że ważne jest tu zdekonstruowanie utożsamiania “siebie” z wyłącznie jedną rzeczą. To jest tylko jeden aspekt – może wygraliśmy jakąś nagrodę sportową czy za jakieś osiągniecia intelektualne albo coś podobnego, lecz ja zwykle wtedy wskazuję na to, że jest ktoś, kto, cóż, kto jest o wiele lepszym artystą ode mnie, o wiele lepszym pisarzem czy śpiewakiem czy… Zawsze jest coś, co ktoś może robić lepiej ode mnie. Chodzi mi o to, że jest milion różnych cech charakteru i, oczywiście, jest naturalne, że jedna osoba będzie lepsza od innej pod względem tej czy innej cechy, ale to nie jest jedyna rzecz mówiąca o mnie. „Znasz mnie. To nie jest jedyna rzecz mówiąca coś o mnie – jest wiele innych rzeczy charakteryzujących mnie oprócz tej jednej, za którą dostałem tę nagrodę”.
Ale kiedy padają złośliwe komentarze …
Złośliwe komentarze padają, ponieważ zwykle ta osoba ma poczucie niskiej wartości własnej. Jeśli więc wskazujemy na te obszary, w których ktoś jest lepszy od nas, to wzmacnia to poczucie wartości tej osoby. Ona szydzi z nas, ponieważ czuje się atakowana, nic nie warte. Albo wskazujemy również na cenę, jaką musieliśmy zapłacić, żeby to coś wygrać, w znaczeniu, powiedzmy konieczności włożenia w zwycięstwo w zawodach sportowych niewiarygodnie wielkiej ilości treningu, albo niesłychanej ilości nauki czy niesłychanej ilości wysiłku w swojej pracy – i że chcielibyśmy mieć czas na to, co on/ona robi. I to nie chodzi o przechwalanie się tym: “O, zobacz, ja włożyłem w to całą tę pracę – a ty nie“. Lecz mówimy: “Popatrz, to nie było takie wspaniałe. Zapłaciłem za to dużą cenę, dużo poświęciłem, a więc ta wygrana to nie było znów nic wspaniałego”. Czynimy to względnym. Zdejmujemy to z wysokiego poziomu fantastycznego zwycięstwa – wiązało się z tym również wiele rzeczy negatywnych. Jeśli więc okazujemy, że podziwiamy w tej osobie coś, czego sami nie mamy, to stawia ją na równej stopie z nami.
Dla mnie jest to silniejszy argument, niż całe to poświęcanie się, robienie z siebie ofiary “Och, zrobiłem to wszystko tylko po to, żeby dostać tę pracę…”
Tak, możemy z tym przesadzić – pomyśl tylko o cenie, jaką musiałem za to wszystko zapłacić i zrobić z siebie ofiarę, „ja biedaczek”. Nie uważam, żeby to było potrzebne dla udowodnienia swego punktu widzenia, że były w tym rzeczy pozytywne, ale również negatywne i jest to po prostu ujęcie realistyczne.
Dam wam przykład. Zdarzyło mi się to wiele razy, ponieważ osiągnąłem dużo w życiu jeśli chodzi o studia i rodzaj wykonywanej pracy oraz podróży, które odbyłem. I często starzy przyjaciele, przyjaciele z czasów dzieciństwa i ze szkoły mówili mi, och, chcieliby dokonać tego, co ja, osiągnąć to, co ja osiągnąłem. Wszystko czego oni dokonali, to powodzenie w interesach, wychowanie dzieci i podobne rzeczy. Wtedy mówię im: „Popatrz na cenę, jaką za to zapłaciłem – nigdy się nie ożeniłem, nigdy nie miałem własnej rodziny”, a oni odpowiadają: „Cóż, to nie jest takie ważne”, zaś ja odpowiadam: „Ależ tak, ejże, to jest ważne w życiu”. Tak więc, jeśli włożymy całą swoją energię w jedną rzecz, to nie możemy wkładać jej w coś innego i ja również podziwiam ciebie, który miałeś takie doświadczenie w życiu. Mogę więc dzielić się z tobą tym, czego się nauczyłem, a tym możesz się dzielić ze mną tym, czego ty się nauczyłeś.
To nas stawia wtedy na tym samym poziomie. A nie, że to „ja biedaczek”, który nigdy się nie ożenił. Jestem całkowicie zadowolony ze swojego życia. Lecz przez postawienie obu nas na równym poziomie – ja coś osiągnąłem, ty coś osiągnąłeś – osłabiamy tę zazdrość i zawiść. Pokazujemy, że szanujemy tę drugą osobę, to jest kluczowe. Nie jest tak, że z powodu tego, czego dokonałem, jestem kimś lepszym. To powraca do wspominanego już punktu, na który buddyzm kładzie nacisk, a mianowicie postrzeganie wszystkich jako sobie równych, a więc pomagamy tej drugiej osobie dostrzec tę równość.
To jest również zdrowym aspektem zazdrości sprawiającym, że pracujemy nad czymś albo kwestionujemy sposób, w jaki robiliśmy to coś wcześniej…
Przypuszczam, że to mogłoby działać w przypadku niektórych ludzi – widzenie zdrowego aspektu zazdrości, powodującego, że pracujemy ciężej, że współzawodniczymy. Nie zaprzeczam, że to mogłoby działać w przypadku niektórych osób. Trzeba tu jednak być ostrożnym, ponieważ znamy powiedzenie „igranie z ogniem”. To mogłoby łatwo doprowadzić do ciężkiej rywalizacji celem przewyższenia kogoś. Tutaj znów myślę o przykładzie rywalizowania z samym sobą, gdzie stale staramy się pobijać swoje poprzednie osiągnięcia, a to może nas popychać do coraz to lepszych osiągnięć, żeby tylko osiągnąć swój rekord. A to, jak sądzę, jest również bardzo niebezpieczne, ponieważ to bardzo, bardzo silnie wzmacnia poczucie „ja” – „Ja muszę się jeszcze poprawić”. Dlaczego? Z powodu „ja”.
Jeśli teraz przyjrzymy się buddyzmowi, to głosi on, że celem jest osiągniecie oświecenia, stanie się Buddą – najwyższym z możliwych stanów rozwoju, lecz nigdy z powodu “Chcę być najlepszym, jakim mógłbym być”. To nigdy nie jest powodem. Powodem, dla którego jesteśmy popychani do poprawiania się, jest możliwość lepszego pomagania innym – zamiast w znaczeniu zazdroszczenia sobie, rywalizowania z samym sobą, żeby tylko wypadać coraz lepiej. To jest o wiele zdrowsze, to przynosi mniej przeszkadzających emocji. I raczej to pozbawia nas przeszkadzających, niepokojących emocji, a nie to drugie, rozumiecie „Powinienem lepiej się postarać, nie wypadłem najlepiej” i wtedy karzemy siebie i popędzamy siebie, i nie wiemy kiedy odpocząć ani robić wszystkie te inne rzeczy, to może być bardzo przeszkadzający i niepokojący stan umysłu, ta praca nad poprawą siebie. Jest wiele mądrości w buddyzmie, a już z pewnością w całej ścieżce mahajany, że pracujemy dla osiągnięcia Stanu Buddy. Dlaczego? Żeby móc przynosić pożytek innym – nie tylko z powodu chęci osiągnięcia czegoś najwyższego z możliwych, tego szczytu Góry Olimp, wyzwania bogów. To jest mitologia grecka, to jest coś innego.
I jest to bardzo ciężka eskapada emocjonalna “Nie jestem wystarczająco dobry, powinienem lepiej się postarać” – połączona z poczuciem winy. Osiąganie oświecenia, aby móc pomagać innym, to nie są żadne wyścigi. Pomaga posiadanie tych strukturalnych sposobów dekonstruowania własnych emocji, żeby moc naprawdę widzieć te problemy emocjonalne, naprawdę widzieć, co się rzeczywiście tu dzieje. Kiedy jednak już tak zrobiliśmy, to ważne jest, żeby nie zamykać siebie w jakichś kategoriach, lecz po prostu dalej zajmować się swoim życiem.
Pozwólcie mi podać pewien przykład, podzielić się z wami przykładem mojej dobrej przyjaciółki, która jest psychiatrą. Mieszka w Filadelfii i pracuje z absolutnie najbardziej brutalnymi młodymi ludźmi w wieku od osiemnastu do dwudziestu czterech lat – z najbardziej brutalnymi przypadkami w najbardziej przygnębiającej części Filadelfii. To jest jej specjalizacja i odnosi ona większe sukcesy w radzeniu sobie z tymi ludźmi, niż ktokolwiek inny. A oni ją uwielbiają, ci ludzie absolutnie ją kochają i nie mogą się doczekać rozmowy z nią, bycia z nią i otwierania się na jej pomoc. I nikt inny w Filadelfii nie potrafi docierać do tych ludzi – którzy są bezdomni i w wieku osiemnastu lat mają już trójkę dzieci oraz doświadczenia z heroiną i prostytucją, i jak ona mówi, nawet nie chce się myśleć o tym, czy są nosicielami HIV – zapomnijmy nawet o samym przyglądaniu się tej sprawie. Tego rodzaju ludzie.
Tak więc jej koledzy, oczywiście, pytają ją o jej sekret radzenia sobie tak dobrze z tymi młodymi ludźmi. A ona odpowiada, że przede wszystkim – i to jest rzecz na którą już wskazywałem – że kiedy jest z nimi, to jest z nimi na sto procent i daje im cały swój czas – nie ma żadnych ograniczeń czasowych. Ci ludzie stają się bardzo gwałtowni, jeśli im mówisz: “Twój czas się już skończył i musisz już iść” i jeśli mieliby pistolet, to zastrzeliliby ciebie z miejsca – mam na myśli to, że stają się naprawdę gwałtowni. Tak więc na sto procent z daną osobą, to jest pierwsza zasada. To jest jeden z ich największych problemów – nikt nigdy nie miał dla nich czasu.
A druga rzecz, która również jest niesłychanie ważna, to nie zamykanie ich w żadnych kategoriach. Ona twierdzi, że cały system psychiatrii w całości opiera się na wypełnianiu formularzy dla firm ubezpieczeniowych. Musisz więc wpisać kategorię, rozpoznanie – ta osoba jest schizofrenikiem, tamta jest tym czy innym – i trzeba ich umieszczać w tych kategoriach. I kiedy zaczynasz myśleć o tych ludziach jako o kategoriach, których się nauczyłeś w szkole, to chociaż one pomagają – nie tylko w ubezpieczeniach, lecz również dostarczają wskazówek, jak obchodzić się z daną osobą, to musisz o nich zapomnieć i po prostu zajmować się daną osobą i być otwartym na nią, zajmować się jej jednostkową sytuacją.
To samo dotyczy zajmowania się własnymi problemami emocjonalnymi. Kiedy mamy już ogólną analizę tego, co występuje, mamy jakąś ogólną strategię, to wtedy zajmujmy się sobą jako istotą ludzką. Nie zajmujmy się sobą jako jakąś kategorią – rozumiecie „Cóż, to jest kategoria dwudziesta trzecia, więc wezmę z półki to rozwiązanie dla kategorii dwudziestej trzeciej”. Jesteśmy ludźmi. Kategorie są tylko pomocnymi myślowymi konstrukcjami, ale nie są tą prawdziwą rzeczą.
Ostatni przykład dotyczy alkoholików. Dla alkoholika jest bardzo ważne rozpoznanie tego, że “To są moje objawy, jestem alkoholikiem”. Często jednak dzieje się wtedy tak, że zamykają się oni w tej tożsamości bycia alkoholikiem i uzależniają się od grup anonimowych alkoholików, i absolutnie przeraża ich wizja wyjścia z tych grup i zabrania się za swoje życie. Zamykają się więc w tej tożsamości. Tak więc chociaż na początku to pomaga przestać pić i może pomagać terapeutycznie w dzieleniu się z innymi, to na koniec muszę zdać sobie sprawę z tego, że „Jestem istotą ludzką i wiąże się ze mną bardzo wiele rzeczy” – i dalej prowadzić własne życie. Nie grzęźnijmy w kategoriach. Buddyzm powiedziałby, że kategorie nie są żadną ostateczną rzeczywistością. Więc po prostu żyjmy, zajmujmy się życiem.