Dekonstruowanie zazdrości: rozumienie pustki

Powtórzmy nieco. Mówiliśmy o przykładach pewnego rodzaju problemów emocjonalnych, jakich doświadczamy i posługiwaliśmy się zazdrością jako tematem. Bez powtarzania całej tej analizy zazdrości i zawiści, to co leży u podłoża tego to podstawowy zamęt dotyczący rzeczywistości, dotyczący tego, jak istnieją osoby – „ja” i „ty”, „ja” i inni.

A jednym ze zjawisk jest to, że myślimy pod kątem solidnych, trwałych kategorii – np, “zwycięzców” i „przegranych”, a wtedy nie tylko wyobrażamy sobie, że te kategorie są solidne i trwałe, obwiedzione solidnymi liniami, lecz wyobrażamy sobie również to samo w odniesieniu do „siebie” i „ciebie”, że jesteśmy rodzajem, rozumiecie, solidnych bytów obwiedzionych liniami. A potem jest to jak sortowanie jarzyn do dwóch pojemników, to solidne „ja” trafia do solidnego pudełka „przegrany”, zaś to solidne „ty” i prawdopodobnie wszyscy inni – do tego solidnego pudełka “zwycięzca”. I zamrażamy je w lodówce.

“Ja” i “ty,” nie mówimy o nich jako o kategoriach, jak o jabłkach czy pomarańczach. Robi się tu z tego mały mętlik, ponieważ pod pewnym względem „ja” i „ty” są kategoriami, gdyż każdy myśli o sobie jako o „ja”, a o każdym innym jako o „ty” – są to więc kategorie. Ale tutaj odnosiłem się do rzeczy jednostkowych – jakiegoś jednostkowego “ja” i jakiegoś jednostkowego „ty”. Nie mówimy po prostu o jarzynach i owocach – mówimy o jednej szczególnej jarzynie i jednym szczególnym owocu. Potrzeba tu staranności, kiedy mówi się o rzeczach tak delikatnych, jak te. W przeciwnym razie nie uzyskujemy jasnego obrazu.

Powiedzieliśmy więc o tym, co wiąże się z całym tym omówieniem pustki w buddyzmie. Omówiliśmy to. I zobaczyliśmy, że w istocie mówimy o tym, co dowodzi, albo ustala, to jest techniczne wyrażenie – co dowodzi istnienia czegoś? I jest to delikatne słowo – nie co czyni coś prawdziwym – tym znaczeniem jest tu rzeczywiście „udowadnia”. Tego samego słowa używa się kontekście tybetańskim, żeby czegoś dowieść.

Teraz definicja czegoś istniejącego jest taka, że jest to coś, co można miarodajnie poznać. Mamy jakąś fantazję, że są tu jacyś najeźdźcy z piątego wymiaru, lecz nie ma tu niczego takiego. Umysł, który by ich widział – nie byłby miarodajny. To byłaby halucynacja albo paranoiczna wizja.

Dobrze, więc teraz kwestią jest, jak to poznajemy, “Jestem przegranym a ty jesteś zwycięzcą?” Co tego dowodzi? Nie tyle skąd to wiemy, lecz co tego dowodzi? Co dowodzi tego, że: „Ja jestem przegranym, a ty jesteś zwycięzcą?” To jest interesująca kwestia, chodzi mi o to, że jeśli myślimy: „Jestem przegranym, a ty jesteś zwycięzcą”, to cóż, co tego dowodzi? A może to jest tylko jakaś fantazja? Ponieważ, oczywiście, kiedy się denerwujemy, jest tak w oparciu o to, o czym wierzymy, że jest prawdziwe. Wierzymy, że: „Ja naprawdę jestem przegrany”, że to odpowiada rzeczywistości, zaś wszyscy inni są zwycięzcami. Nieprawdaż?

I tak to czujemy, to jest takie okropne. Chodzi mi o to, że tak to właśnie odczuwamy – a więc wierzymy w to. Ponieważ ten zamęt i to rzutowanie pojawiają się po prostu spontanicznie – nie jest tak, że musimy się nad tym zastanawiać i decydować: „A, tak, sprawdźmy to w słowniku, ‘przegrany’, no tak, to oznacza właśnie to i tym właśnie jestem”. To się po prostu pojawia spontanicznie. Dobrze. W niektórych przypadkach jest to tak – nie wiemy, jakiego rodzaju chorobę mamy i musimy pójść do lekarza, zaś lekarz daje nam kawałek papieru, „Masz tę chorobę”. Lecz tutaj, w tym przypadku to nie jest zupełnie tak, nieprawdaż? To byłoby zabawne, gdybyśmy poszli do lekarza czy doradcy, a on by nam dał kawałek papieru potwierdzający, że jesteśmy przegrani, prawda?

Wielu ludzi sprawdza w poradnikach w internecie, żeby się przekonać, co mają i zaczynają rzutować wszelkiego rodzaju rzeczy.

Właśnie, absolutnie tak. To nawet bardziej pokazuje to, o czym tu mówię. I z powodu paranoi, znacie to, tych ludzi, którzy przeszukują wszystkie te strony medyczne w internecie, którzy wpadają w szaleństwo pod kątem auto-diagnozy, że mają tę czy tamtą chorobę, to nawet bardziej ukazuje to, co staram się tu wytłumaczyć i o czym mówi pustka.

Są więc te kategorie “przegranych” i “zwycięzców”. Musimy zatem przeanalizować, co utworzyło te kategorie. I widzimy, że kategorie ustanawiają słowa – rozumiecie, mamy słowo “zwycięzca”, mamy słowo “przegrany” – kategorie opierają się na definicjach, nieprawdaż? Dobrze, skąd więc pochodzą te definicje? Cóż, ktoś je stworzył, stworzył je umysł, nieprawdaż?

Jeśli popatrzymy ogólnie na życie. Co dzieje się w życiu? Tak? Życie składa się – jeśli mówimy bardzo ogólnymi słowami – z chwil doświadczania przez niepoliczalną ilość jednostkowych żywych istot. Każdy doświadcza wszystkich chwil swego życia – zwierzęta, owady – każdy. A czego doświadcza? Zdarzeń – tego wszystkie istoty doświadczają. Wydarzają się różne rzeczy. I te zdarzenia nie muszą być bardzo spektakularne – zdarzeniem może być wstanie, zdarzeniem może być podrapanie się po głowie, zdarzeniem może być ruch głowy i popatrzenie gdzieś na ścianę. To jest to, czego dotyczy nasze doświadczanie życia z chwili na chwilę, to jest jego treść.

A każda chwila doświadczania jest inna, każde zdarzenie jest inne. Dla każdej pojedynczej istoty występuje ciągłość tych zdarzeń i one układają się w coś logicznego. Następują jedno po drugim i nie są przypadkowymi, niepołączonymi ze sobą chwilami. I nie jesteśmy jedynymi – grają niejeden film, by się tak wyrazić. To dzieje się z niezliczonymi istotami – niezliczone chwile doświadczania zdarzeń. I nawet kiedy patrzymy na coś takiego jak ruch, przeniesienie tego kubka z tej części stołu na tamtą, składa się to z chwil, pojedynczych chwil. I te chwile są różne. To jest inne zdarzenie. Teraz dzieje się chwila przesuwania mojej dłoni dwadzieścia centymetrów od kubka, a teraz jest następna chwila przesuwania mojej dłoni, która jest teraz osiemnaście centymetrów od kubka. A następnym zdarzeniem jest przesunięcie dłoni… Rozumiecie, w ten sposób. Każda chwila jest inna.

W jaki sposób znajdujemy logikę w tych chwilach doświadczania? Cóż, poszukujemy jakichś wzorców, nieprawdaż? Poszukujemy więc jakichś cech definiujących. Mówimy o cechach definiujących, które pomogłyby nam klasyfikować i – pod pewnym względem – przyswajać sobie i odnosić się do danego zdarzenia poprzez jakąś szerszą kategorię tego, co się zdarza. A w jaki sposób to, co właśnie miało miejsce, klasyfikujemy do danej kategorii? Przy pomocy cechy definiującej daną kategorię. Te cechy definiujące, których tutaj poszukujemy, mogą być bardzo rozmaite. Zaś kategorie, których możemy użyć – technicznym określeniem jest “myślowe etykietowanie” – do tego, co się dzieje, mogą być bardzo różne i występuje bardzo wiele takich, które mogą być miarodajne, mogą być dokładne.

Pozwólcie mi zobrazować to przykładem. Tym przykładem jest pewne zdarzenie – nie ubierajmy go w słowa – niestety to się nie nagra na taśmie, ale spowoduję pewne zdarzenie. Dobrze. Do jakich kategorii mogę zaliczyć to zdarzenie? W porządku, więc pierwszą kategorią jest ruch ramienia. Mam na myśli, że oczywiście wchodzimy tu w osobliwą kwestię tego, kto poruszył tym ramieniem, lecz zostawmy to na razie, gdyż to stanowiłoby dalsze utrudnienie. Zbierzmy jakieś inne kategorie.

Odżywianie.

Cóż, kiedy mówimy o jakimś zdarzeniu, jakimś działaniu, to ja się odżywiałem. Piłem. Napiłem się. Co jeszcze się zdarzyło?

Podanie przykładu.

Podanie przykładu, właśnie. Podałem przykład. Co jeszcze się zdarzyło?

Odczucie pragnienia, bycie spragnionym.

Bycie spragnionym. I również staranie się, żeby usunąć to pragnienie. Lecz może nie byłem naprawdę spragniony i to był tylko nawyk, chciałem pozostać bardziej przytomnym. I czy tylko się napiłem, czy też zdarzeniem było również napicie się herbaty?

Odurzałeś się…

Odurzałem się. Co jeszcze? Bycie nerwowym. Hmm – musimy sprawdzić, czy to jest ścisłe, czy nie. To jest pewna interpretacja.

Odstawiłeś kubek na miejsce…

Prawda. Po wypiciu nie nastąpiło upuszczenie kubka na podłogę, na przykład. Co jeszcze? Czy prowadziłem zajęcia? Oddychałem? Czy przebywałem we Fryburgu? Tak więc działo się bardzo wiele rzeczy, bardzo wiele kategorii, którymi moglibyśmy się właściwie posłużyć do opisania tego zdarzenia. To jest to, co robimy, prawda? Opisujemy to zdarzenie.

Każda z tych kategorii czynności, których używamy do zrozumienia tego wydarzenia, opiera się na jakiejś definicji, prawda? Słowa mają definicje. Pytanie teraz, co dowodzi, że to co się działo, pasuje do danej kategorii? Co je czyni pasującym do tej kategorii?

Obrazowałem pewne zdarzenie i jedną z kategorii, w jakie je ubraliśmy, było napicie się. Pytaniem jest teraz, gdzie są granice, pomiędzy którymi dane zdarzenie się zaczyna i kończy? W jaki więc sposób kształtujemy daną kategorię? To jest dodatkowe pytanie, lecz pierwszym pytaniem – pytaniem, na które mogę bezpośrednio odpowiedzieć – jest, kto ustala te granice?

Tłumacz:W tym przypadku to ty stworzyłeś tę definicję – “Ja podaję przykład” – zatem to ty ustanowiłeś te granice.
Uczestnik:Ponieważ powiedziałeś, że występuje ciągłość zjawisk…

Właśnie, występuje ciągłość.

I ty mówiłeś, “Teraz podaję pewien przykład”, ale mimo tego była to ciągłość.

Właśnie.

Tak więc w tym przypadku ustanawiałeś granicę, którą być może większość z nas uznała. Co jednak czyni z tego kategorię, jeśli mówimy: „To jest ten kawałek, któremu chcę się teraz przyjrzeć?”

Właśnie, to również jest dowolne. Rozumiecie – w którym miejscu dokonujemy rozbicia nieprzerwanej ciągłości jakiegoś doświadczenia. Widzieliśmy bowiem, że moglibyśmy je rozmaicie podzielić pod względem przesunięcia swojej dłoni z boku do kubka, to była część tego zdarzenia lub picia, to też była część tego zdarzenia.

Lecz właściwe picie ma miejsce dopiero wtedy, kiedy mam to już przy ustach. Była to więc jakaś mniejsza część tego zdarzenia, lub moglibyśmy również uwzględnić odstawienie szklanki na stół, albo objąć je jeszcze większą częścią tej ciągłości – w kategorii prowadzenia zajęć. Ale nie nauczam przez cały czas. Moglibyśmy więc umieścić to również w jeszcze większej części – oddychania. To jest całkowicie dowolne w jaki sposób dzielimy tę ciągłość na części.

I to właśnie jest często wielkim problemem – skupiamy się na jednym drobnym zdarzeniu ze swego życia i nieproporcjonalnie je rozdymamy. Znacie to, „Straciłem pracę”, albo “On właśnie na mnie nawrzeszczał”, czy cokolwiek – i to się staje największym zdarzeniem naszego życia, i gubimy z pola widzenia ten większy pakiet doświadczeń swojego całego życia. Z perspektywy doświadczeń całego życia to jest zaledwie jedno drobne zdarzenie. Jak kiedy mieliśmy dwa latka, przewróciliśmy się i skaleczyliśmy w rękę. W tamtym czasie wydawało się to najstraszniejszą rzeczą na świecie. Lecz z perspektywy swojego dzieciństwa, by już nie wspominać o całym życiu, to jest naprawdę nic wielkiego.

Co więc pasuje do naszej definicji napicia się? Czy obejmuje ona zamiar i pragnienie napicia się, zanim jeszcze poruszyłem dłonią, żeby podnieść kubek? Czy to się skończyło tuż po tym, kiedy herbata znalazła się w moich ustach? Czy może trwało, kiedy spływała do mojego żołądka? A co z pozostałym czasem, kiedy opuściła już mój żołądek? Czy to też mieści się w „wypiciu kubka herbaty?” Tak więc nawet granice napicia się czegoś są dowolne. Nie całkowicie chaotyczne – dowolnie ustalane. Chodzi mi o to, że można je ustanowić na rozmaite sposoby.

Ona ugrzęzła w tej kwestii, w jaki sposób mogłaby wiedzieć, że dana definicja jest ścisła.

Dziękuję, chciałem powrócić do omawiania tego, co zostawiliśmy, kiedy pojawiło się pytanie. W jaki więc sposób poznajemy, co czyni jakieś zdarzenie pasującym do którejś z kategorii? Co dowodzi jego przynależności do danej kategorii? Co tego dowodzi?

Ja stworzyłem tę definicję…

Ty stworzyłeś tę definicję, czy zatem jest coś po stronie dziejącego się zdarzenia, co pozwala ci poprawnie je zaetykietować? Mógłbym również nakleić etykietkę „picia” na to, co ty mógłbyś nazwać „drapaniem się po głowie”. Ha, decyduję, że będę używał wyrażenia „picie kubka herbaty” do tej czynności, którą ty mógłbyś nazywać “drapaniem się w głowę”.

Zmieniliśmy więc język.

Dobrze, zmieniliśmy język. Czy może zmieniliśmy znaczenie?

Ponieważ mamy ten sam język, to powiemy, że to nie jest miarodajne.

Ach, mamy ten sam język i dlatego mówimy, że to jest niemiarodajne. Bardzo dobrze. Chodzi mi o to, że jest to bardzo ważny punkt, że w pewnym stopniu tak to powiedzieliśmy. Czy są po stronie przedmiotu jakieś możliwe do znalezienia cechy definiujące? A jeśli są, pozwalając nam umieścić go we właściwej kategorii, w należytej kategorii, to gdzie one są? Uwzględniając, że to jest ciągłość, rozumiecie to, każda chwila jest inna. Nie całkowicie różna, ponieważ są ze sobą spokrewnione, lecz inna.

A tutaj mówimy o czymś, co jak sądzę jest nieco bardziej oczywiste, o zdarzeniu, czynności, którą nazywamy „piciem” czy “oddychaniem” albo “poruszaniem dłonią” – tego rodzaju zjawiskach. To jest nieco bardziej wyszukane pod względem przedmiotu. Lecz w przypadku działania, sądzę, że jest to nieco jaśniejsze. Przez chwilę zastanówmy się nad tym. To nie jest coś, o czym po prostu mówimy, „Cóż, tak, w porządku, co teraz?” Następstwa tego są olbrzymie.

Czy w treści każdej z tych chwil było więc coś obecne, co sprawiało, że pasowała do kategorii “picia?” Czy w każdej z chwil składających się na ciąg zdarzeń nazywanych “piciem” było coś w każdej z nich, co oznajmiało to samo? Mam na myśli, że musiałoby ono oznajmiać to samo, co czyniłoby to częścią kategorii “picia”. A potem coś, co czyniłoby to częścią kategorii „poruszania czymś”. A także coś, co czyniłoby to częścią kategorii “bycia we Fryburgu”. Coś, co umieszczałoby to w kategorii „uczenia”, „zajęcia”. Byłoby więc bardzo mocno naładowane różnymi rzeczami, nieprawdaż? Wszystkimi tymi rzeczami po swej stronie, w każdej chwili. Prawda?

A gdyby obserwowali to ludzie mówiący różnymi językami – uuuch – to byłoby dodatkowo jeszcze naładowane rozmaitymi słowami, gdyż w jaki sposób poznajemy, że jakieś słowo jest skojarzone z jakimś znaczeniem? Co to ustanawia? Ze strony zdarzenia, ze strony znaczenia, ze strony słowa, w którym miejscu?

Ona podnosi to, że mówimy tu o zdarzeniach jak o nieprzerwanym łańcuchu, jak gdyby przychodziły one znikąd i odchodziły, ale przedtem, dziś rano wspomniałeś o “motywacji” i o “celu”. Tak więc ona mówi, że w gruncie rzeczy ten łańcuch zdarzeń wiąże się z tą motywacją i tym celem.

I nie tylko ma to coś wspólnego z motywacją i celem, lecz również z wszystkimi przyczynami – jak z osobą, która zaparzyła herbatę, sklepem, który ją sprzedał itd. – ponieważ wszystko, co my robimy, to jedynie rysujemy linię, aby mówić o określonej części tego. I ma to również wynikające z tego następstwa. Z napicia się wynika uniknięcie śmierci z pragnienia i możliwość nauczania dalej.

I nie mówimy jedynie o przyczynach i skutkach związanych z moim własnym doświadczeniem. Również o wszystkich przyczynach i skutkach, które były częścią doświadczenia innych osób, jak również o rodzaju motywacji i myśli osoby, która ją przyrządziła, jak również takim skutku, że ktoś w tym pomieszczeniu widzi, jak ja piję i to staje się okolicznością powstania u niego myśli: „O rety! Chętnie wypiłbym kubek herbaty”.

Mam nadzieję, że to nie zazdrość.

Ten ktoś mógłby również zazdrościć mi, oczywiście. Ale to jest bardzo trafna uwaga, wyśmienita uwaga – i ta osoba mogłaby być zazdrosna. To działa jako okoliczność dla tego, aby kolejnym chwilom doświadczania przez nią własnego życia towarzyszyła jakaś przeszkadzająca emocja. Przyczyna i skutek, to nie ogranicza się do żadnego określonego okresu. W gruncie rzeczy to jest nieskończone w obu kierunkach – przeszłości i przyszłości.

Zatem to dotyczy tego, w jaki sposób znajdujemy logikę każdej z chwil swojego życia. I w naturalny sposób znajdujemy ją poprzez te kategorie i język. I jest to nie tylko po to, żebyśmy sami mogli widzieć w tym jakąś logikę, lecz również żebyśmy mogli porozumiewać się z innymi. Nie jesteśmy sami na świecie i możność porozumiewania się, dzielenia doświadczeniami itd. – całkowicie od tego zależy.

Nawet na najbardziej podstawowym poziomie oglądania mnie kiedy piję tę herbatę, gdyby każdy z was zrobił zdjęcie tego, to każde z nich wyglądałoby inaczej, gdyż każde z was ogląda to pod innym kątem i z innej odległości. Możemy jednak zgodzić się co do pewnej – oto kluczowe słowo: “umowy”. W oparciu o wspólny język, że to było wypicie kubka herbaty. To zadziwiające, prawdaż?

Niektóre z tych zdjęć byłyby ostre, a niektóre nie. A niektórzy z was może nie zwracaliby uwagi. A więc w tamtej chwili, gdybyście zrobili zdjęcie tego, co znajdowało się przed waszymi oczami, to mogła by to być ściana, albo może mielibyście zamknięte oczy. Lecz nawet jeśli nie widzielibyście tego naprawdę czy nie zwrócili na to uwagi, to zgodzilibyście się z tym: “Cóż, tak, jasne, piję herbatę”. Mam na myśli to, że prowadzi to nawet dalej – teraz droczę się z wami – a co dowodzi, że wypiłem kubek herbaty? Możecie podejść tu (i uderzyć mnie w brzuch) i z mojego żołądka coś się wyleje. Czy to było to picie? A może ten płyn dostał się do mojego żołądka jakimś innym sposobem? Skąd to wiecie?

Kiedy zaczniemy ten proces dekonstruowania, to pod pewnym względem po stronie przedmiotów wszystko zaczyna się rozpadać na kawałki. Ale to nie jest teraz żadnym nihilizmem, niczym. Musimy być bardzo uważni. A skąd wiemy – kiedy zaglądamy do środka kubka i widzimy określony poziom różnych barw – białego i brązowego i widzimy więcej białego niż brązowego, to skąd wiemy, że wcześniej było tam więcej brązowej herbaty? Skąd to wiemy? Co tego dowodzi? Nie ma jej już tu. Czy była kiedykolwiek? Skąd to wiemy?

Hmm, musimy odnosić się do poprzedniego doświadczenia… Chodzi mi o to, że jest tu mnóstwo rzeczy, ale niczego po stronie danego przedmiotu. Nie możemy znaleźć niczego po stronie przedmiotu – wszystkiego dowodzi się, wszystko wykazuje się po stronie umysłu oraz umownych zwyczajów, lecz te tworzy umysł. Oraz język – język jest wytworem umysłu. A skąd wiemy, że on jest dokładny? Co go czyni dokładnym?

Cóż, powiedzieliście to już wcześniej – występuje powszechnie uznawany język, pewna umowa i to jest pierwszym kryterium. To pasuje do tej umowy, że wszyscy umówiliśmy się co do słów. I nie zaprzecza temu – mam na myśli, że sposób, w jaki się to mówi w buddyzmie, zawiera nieco negacji – nie zaprzecza temu umysł postrzegający umowną, zwyczajową prawdę. To oznacza, że gdybyśmy robili zdjęcie tego i dłoń się nam trzęsła, albo nie objęlibyśmy całego obrazu i patrzylibyśmy na część ściany, czy też mieli zdjęte okulary i myśleli, że to jest coś innego bądź też nie byłoby wystarczającego światła, lecz gdybyśmy zapalili światło i nastawili odpowiednią ostrość, to to byłby właśnie wniosek, do którego byśmy doszli. Nie zaprzeczałoby to temu. To by pod pewnym względem to potwierdzało. To było poprawne widzenie – nie było zamazane ani nic w tym rodzaju. Musimy więc to sprawdzić.

A trzecie kryterium to takie, że nie zaprzecza temu umysł miarodajnie postrzegający najgłębszą prawdę. Jeśli więc mamy jakąś dziką fantazję, jak choćby taką, że po stronie tego przedmiotu było coś możliwego do znalezienia, co by go tym czyniło, to jest to jak powiedzenie, że po stronie tego przedmiotu był jakiś najeźdźca z piątego wymiaru. Kiedy naprawdę poznajemy, co się dzieje i dokładnie widzimy, dokładnie pojmujemy – zaprzecza to czemuś takiemu. Zatem nie może temu zaprzeczać coś miarodajnie widzącego najgłębszą prawdę tego, co się dzieje. I wszystko to pochodzi ze strony umysłu. Nic ze strony przedmiotu.

Jak się wyraziłeś, ktoś, kto widziałby najgłębszą prawdę, nie zaprzeczyłby, że na umownym, zwyczajowym poziomie to było picie herbaty?

Nie. Nie zaprzeczyłby na najgłębszym poziomie, że po stronie przedmiotu nie było niczego, co czyniłoby to piciem.

A z drugiej strony?

Czy było to to, że umysł mający założone okulary itd., nie zaprzeczyłby, że to, co zobaczyłeś, było piciem herbaty?

Na poziomie umownym.

Na poziomie umownym. Umowna prawda tego, co się zdarzyło. Nie jest tak, że to są jakieś dwa oddzielne poziomy, rozumiecie, w różnych świata, – to są po prostu dwa szczegóły dotyczące tego samego zdarzenia. Czy to było wypicie kubka herbaty i co uczyniło z tego wypicie kubka herbaty, to nie było czymś po stronie przedmiotu. To jest właśnie pustka – pustka czegokolwiek po stronie przedmiotu, co czyniłoby go wypiciem kubka herbaty.

Zastosuje to do czegoś, co jest tu naszym istotnym zagadnieniem. „Straciłem swojego partnera”. „Straciłem swoją pracę”. “Czy jestem przegrany? Myślę, że jestem przegrany. Co czyni mnie przegranym?” Dobrze, gdyby ktoś miał opisać to zdarzenie – “stracić coś” – jest ono dość abstrakcyjne, nieprawdaż? W kategoriach każdej chwili tego, co się zdarzyło. Ale w porządku, mamy ten umowny zwyczaj i słowo „stracić”. Straciłeś pracę i już jej nie masz, straciłeś partnera i on odszedł. Pasuje to więc do umownej kategorii utraty czegoś. Jest to ścisłe. Tak byśmy to nazwali, tak nazwałby to każdy.

Drugie kryterium – gdybym poszedł znów do biura, to inne osoby powiedziałyby: “Co ty tu robisz? Straciłeś pracę”. Tak więc nie zaprzecza temu to, co oni widzą. Idę do swego dawnego partnera, a on i jego nowa partnerka/nowy partner patrzą na mnie i mówią: “Co ty tu robisz? To się skończyło”. To jest więc drugie kryterium. Może się myliłem, może tylko myślałem, że straciłem pracę, ale jej nie straciłem? Idę więc tam i sprawdzam. Może zapomniałem, może coś mi się pomyliło, może nieco się starzeję. Pytam innych osób i to dowodzi, że straciłem pracę.

Teraz trzecie kryterium i to jest tu najważniejsze. „Myślę, że jestem przegrany, że jestem naprawdę przegrany. Jest z mojej strony coś wrodzonego i możliwego do znalezienia, co czyni ze mnie przegranego oraz coś wrodzonego i możliwego do znalezienia z twojej strony, co czyni cię zwycięzcą, a więc czuję się głęboko zraniony i jestem skrajnie zazdrosny”. Jest to więc tak, jakby z mojej strony było coś, jakaś możliwa do znalezienia definiująca cecha, która czyniłaby mnie pasującym do tej kategorii, do tego pudełka z napisem “przegrany”, co jest jedynie pewną umową, jak zobaczyliśmy, która mnie tam umieszcza, skazuje mnie tam na zawsze.

Teraz więc, jeśli naprawdę to analizujemy, wtedy to, co powiedziałem, zaprzecza temu. Ponieważ kiedy to sprawdzamy, to gdzie znajdę tę definiującą cechę bycia przegranym? Nie ma jej nigdzie. Gdzie ona jest? Czy jest w moim nosie? Gdzie jest? W moim umyśle? Gdzie? I jakie zdarzenie ją tam umieściło? Była tam od zawsze? Od chwili, kiedy się urodziłem, gdzie ona jest? To jedynie umowny zwyczaj opisywania tego zdarzenia. Tylko tyle i nic więcej. Nie jestem we wrodzony sposób jakimś przegranym. To jest niedorzeczne. A wtedy nasza reakcja emocjonalna jest całkowicie inna.

Podążając za tokiem tego omówienia, pierwszy argument był taki, że drzewa są czymś wspólnym wszystkim kulturom – wszyscy znamy drzewa. Lecz wtedy powiedziałeś, cóż, jedna z kultur czy jeden z języków stawia granicę pomiędzy drzewem a krzewem na innej wysokości, w innym miejscu. Dowodzi to, że jest to dowolna kategoria.

Właśnie, jest definiowana kulturowo i językowo.

Tak, ponieważ to jest definiowane kulturowo i językowo, i widzimy, że inni definiują to inaczej, jest to dowód na to, że jest to dowolne. Wtedy jej nowa uwaga jest taka, że przecież występuje rozpoznawanie ludzkiej twarzy wspólne wszystkim i dowolnemu społeczeństwu ludzkiemu. Nie ma ani jednej społeczności ludzkiej, która myliłaby twarz ludzką z małpią.

Cóż, to jest bardzo jasne. Popatrzmy na całą tę wielką naukową dyskusję na temat ewolucji i w którym punkcie ewolucji, rozumiecie, znajdując wszystkie te kości z zamierzchłych czasów, możemy powiedzieć, że w procesie ewolucji ta jest w kategorii małpy a tamta w kategorii „człekopodobnych”? Mówię o granicach tego, co czyni coś człowiekiem? Albo co czyni coś małpą?

Mówienie, że te kategorie definiuje język i kultura – i używaliśmy tutaj tego luźnego słowa “dowolnie”, które, muszę wyznać może nie jest zbyt odpowiedzialnym słowem – nie oznacza, że to jest chaotyczne, że cokolwiek można nazwać czymkolwiek. To dlatego mamy te trzy sposoby uprawomocniania etykietowania czegoś. Lecz pytanie brzmi – i jest to zastrzeżenie, które zawsze się pojawia – ale czyż to nie jest naprawdę drzewo? Czy nie ma tam naprawdę żadnego drzewa?

To dlatego mówimy, że cóż, po stronie przedmiotu nie ma naprawdę niczego, co dowodzi, że to jest drzewo. Teraz dochodzimy do głębszego poziomu rozumienia – jest ono podobne do złudzenia – podobne do złudzenia. Wydaje się, że po jego stronie występuje coś, co czyni je drzewem. Ale tak nie jest. A mimo tego to funkcjonuje – jacyś inni ludzie znający ten sam język i uznający tę samą definicję również nazwaliby je drzewem. Nie nazwaliby go psem.

Lecz to jest subtelniejszy poziom do prawdziwego zrozumienia i dlatego zaczynamy, na łatwiejszym poziomie, od: “Nie przelatuję przez krzesło, by spaść na podłogę”. Choć na najgłębszym poziomie wiem, że ono nie jest czymś solidnym, pełnym. Wiem, że krzesło składa się z atomów, zaś atomy z cząsteczek subatomowych, a to jest w ogromnej większości pusta przestrzeń. Wiem też, że to samo jest prawdą w przypadku mojego ciała. Niemniej nie przelatuję przez siedzenie krzesła – krzesło funkcjonuje dając mi podparcie. Lecz to, że ono mnie podpiera, czy to dowodzi, że ono istnieje jako krzesło, czy też że istnieje jako drzewo? Jest z tym mały problem. Gdyż mianowicie w jaki sposób poznajemy, że ono funkcjonuje jako drzewo? Co dowodzi tego, że ono funkcjonuje jako drzewo? To się staje zawikłane.

Mogę z drzewa zrobić krzesło.

Tak, ale cała ta kwestia funkcjonowania powraca do tego pytania o picie herbaty. Mówimy tu o czynnościach. Przyczyna i skutek, związek pomiędzy przyczyną a skutkiem, to jest bardzo głęboka i subtelna sprawa. Ponieważ na raz jest tylko jedna chwila. Co je ze sobą łączy? Co łączy każdą z tych chwil tak, że możemy powiedzieć, że one spełniają daną funkcję? I co spełnia tę funkcję?

Jest to więc niezwykle złożona rzecz i dlatego na jakimś prostszym poziomie, na poziomie pierwszym, drugim bądź trzecim, powiedzielibyśmy, że tym, co ustala, co dowodzi, że to coś istnieje, jest że to funkcjonuje. Musimy wtedy być tu ostrożni: “Myślę, że pod moim łóżkiem znajduje się jakiś najeźdźca z piątego wymiaru”. Czy to spełnia jakąś funkcję? „Cóż, z przerażenia tracę zmysły”. Ale ten najeźdźca z tego piątego wymiaru nie spowodował tego – spowodowało to moje przekonanie o tym, że jest jakiś najeźdźca z piątego wymiaru. Tak więc w przypadku wszystkich tych rzeczy trzeba patrzeć na nie bardzo uważnie. A także czym jest to, co funkcjonuje.

Można więc posługiwać się tym kryterium na jakimś prostszym poziomie tego, “to funkcjonuje” – a zatem dowodzi, iż to istnieje – i robić podział pomiędzy tym, co istnieje, a co nie istnieje, jak ten najeźdźca z piątego wymiaru. Lecz, jak powiedziałem, to jest nadal raczej powierzchowny sposób rozumienia – nie ten najgłębszy.

To dekonstruowanie kategorii, jako postawa rozpuszczania, jako rozpuszczające podejście do rzeczy, jak kiedy mamy to solidne pudełko z przegranym i powoli je rozpuszczamy, dekonstruujemy. Na koniec więc, czyż to nie prowadzi jedynie do ogromnego poczucia braku bezpieczeństwa, braku oparcia? A drugi punkt dotyczy tego, że w społeczeństwie postmodernistycznym bardzo wiele powiedziano na temat próżni, lecz to nie oznacza pustki (w rozumieniu buddyjskim – przyp. tłum.), lecz próżnię znaczenia, etyki, zasad itd. To jest dekonstrukcja, jaką mamy w społeczeństwie postmodernistycznym i on chciałby, żeby to jakoś odróżnić …

To prawda, tamto jest nihilistyczne. Kiedy w buddyzmie mówimy o pustce, to z czego opróżniamy rzeczy? Opróżniamy je z czegokolwiek po ich własnej stronie, co dowodziłoby, że one istnieją. To jest tam nieobecne. To wcale nie oznacza, że nic nie istnieje. W jaki sposób to istnieje? Podobnie jak złudzenie. Co dowodzi ich istnienia? Cóż, są słowa, ludzie się umawiają, nie jest to sprzeczne. I niech to nas zadawala – że chociaż to wydaje się być solidne itp., takie nie jest – stąd pustka – lecz tym nie mniej wszystko funkcjonuje. I niech to wystarcza. Nie martw się o to, nie ma żadnego powodu, aby odczuwać brak bezpieczeństwa.

Jednak, oczywiście, kiedy do tego podchodzimy, to istotnie wywołuje w nas poczucie braku bezpieczeństwa. To właśnie dlatego jeden z wielkich mistrzów, -Tsongkhapa, kiedy jeden z jego uczniów medytował nad pustką i raptem złapał goza kołnierz koszuli, Tsongkapa powiedział: „Acha, bardzo dobrze, właśnie ponownie potwierdziłeś umowną rzeczywistość wszystkiego”. Musimy więc ją potwierdzać na nowo. Tego nie negujemy. To co negujemy, jest podobne do kwestii, “Co dowodzi, że ja istnieję” – cóż, myślę, że tego, że istnieję, dowodzi to, że mogę udawać się do piątego wymiaru. To niedorzeczne.

Równie niedorzeczne jest sądzić, że rzeczywiście można znaleźć gdzieś przedmioty odniesienia dla naszych słów i koncepcji. Innymi słowy, że gdzieś tam są jakieś możliwe do znalezienia przedmioty z możliwymi do znalezienia cechami definiującymi, które z kolei dokładnie odpowiadają tym pudełkom i kategoriom, które dają nam do zrozumienia słowa i koncepcje. Oraz, że możliwość ich znalezienia ustala czy dowodzi to, że te rzeczy naprawdę istnieją. Lecz nie możemy rzeczywiście znaleźć tego przedmiotu odniesienia, nie możemy znaleźć tych cech definiujących po stronie przedmiotu, tak więc nie jest to czymś dowodzącym istnienia czegoś, to jest całkowicie nieobecne. Przedmioty, które w umownym znaczeniu rzeczywiście istnieją, są puste, pozbawione tych rzeczy, które ustanawiałyby czy dowodziłyby ich istnienia.

To nie oznacza jednak, że nasze słowa i koncepcje nie odnoszą się do niczego – one się do czegoś odnoszą. Lecz tego, do czego się odnoszą, nie da się znaleźć i to nie odpowiada dokładnie tym słowom i koncepcjom. Jak gdyby kategorie językowe istniały gdzieś tam. Nie istnieją – są wytworzone myślowo. Ale to jest właśnie sposób, w jaki poznajemy świat, w jaki go opisujemy. Świetnie więc, to funkcjonuje. Możemy się porozumiewać. Mogę rozumieć, świetnie. Wystarczy. Dalej, żyjmy. Ta zwyczajowa, umowna prawda nie jest jakimś poziomem. Nie jest tak, jakby były tu dwa odrębne poziomy – poziom transcendentny i poziom przyziemny – nie ma tu żadnej dwoistości. Nie ma więc żadnego powodu do obawiania się o cokolwiek.

Mistrz zen, w takiej samej sytuacji, kiedy uczeń świruje: “Ja nie istnieję, nic nie istnieje” – co robi mistrz zen? Uderza ucznia. „Poczułeś to?” “Tak”. “Zabolało?” “Tak”. A więc umowna prawda.

Taka postmodernistyczna osoba, która, na przykład, idzie do psychiatry i mówi: “Cóż, chociaż funkcjonuję w tym świecie, mogę chodzić na zakupy itp., itd., nie mam problemów z rzeczywistością, rzeczywiście funkcjonuję – tym niemniej odczuwam w sobie tę pustkę, odczuwam w sobie ten brak znaczenia. Nie potrafię naprawdę wchodzić w związek z tym, co robię, nie potrafię łączyć się z ludźmi, czuję się tak bardzo wyobcowany”. W jaki sposób to odnosi się do tego, o czym tu mówimy?

To dlatego właśnie całe to omówienie pustki ma miejsce w kontekście reszty nauk buddyjskich – nie jest czymś odrębnym. Mamy więc w buddyzmie coś zwanego „schronieniem”. To jest nieco mylące słowo. Mówi ono o kierunku w życiu, o pewnym bezpiecznym kierunku w życiu, będącym pracą na rzecz stania się Buddą – zasadniczo dla pozbycia się tego zaciemnienia, tego zamętu, urzeczywistnienia tego, jakie są rzeczy – w sposób, w jaki zrobił to Budda, w sposób, w jaki robi to ta społeczność ludzi, którzy częściowo to urzeczywistnili i idą dalej drogą. To jest właśnie kierunek, jaki obieramy w swoim życiu i to może być albo po prostu dlatego, że mamy już dosyć wszystkich tych problemów, których doświadczamy – chcemy wyrwać się z tego i chcemy to zatrzymać – albo, dodatkowo, ponieważ współczujemy innym i chcemy im pomóc, gdyż straszliwie cierpią. A kiedy sami mamy w sobie zamęt, to nie możemy rzeczywiście pomagać innym tak dobrze, jak to możliwe. Zatem zrozumienie pustki ma miejsce w tym kontekście, w którym życie znaczy ogromnie wiele. Nie jest to wtedy tylko coś samo w sobie.

Współczucie samo z siebie nie wystarczy, gdyż wtedy się zniechęcamy, „Och, ci ludzie cierpią” oraz “Och, mój Boże, a ja nie mogę pomóc”. Więc nie wystarczy żywić współczucie i miłość – musimy także rozumieć. Ponieważ samo współczucie bez rozumienia…przywiązujemy się do ludzi, którym próbujemy pomóc, jesteśmy chciwi sympatii otrzymywanej w zamian z ich strony, złościmy się, kiedy nie słuchają naszych rad, zniechęcamy się, wpadamy w przygnębienie. Współczucie i miłość nie wystarczą. Zaś samo tylko zrozumienie nie wystarcza, ponieważ wtedy życie nie ma znaczenia. I nie ma wtedy żadnego celu. Buddyzm więc zawsze łączy te dwa ze sobą – w kontekście obrania bezpiecznego kierunku w życiu, znajomości tego co robimy w życiu, dokąd zmierzamy. Nadanie tego kierunku, to dlatego mówimy „przyjąć schronienie”. „Schronienie” jest słowem zbyt biernym – jakbyśmy udawali się do rezerwatu dla dzikiej zwierzyny i już byli uratowani. To nie jest takie. Aktywnie nadajemy kierunek swojemu życiu, pozytywny, bezpieczny kierunek, pełen znaczenia.

A co z pustką “jaźni”?

Właśnie, pustka jaźni, dziękuję bardzo. „Ja”, „ty”, to pewna kategoria. Taka sama jak „drzewo”. Lecz nie taki sam rodzaj zjawiska jak drzewo – drzewo ma pewną charakterystykę fizyczną. „Ja” – nie ma żadnej fizycznej charakterystyki. Moje ciało ma taką charakterystykę. A czy ja mam fizyczną charakterystykę? „Ja”? To jest nieco bardziej abstrakcyjne. Ubierając to w prosty język – “ja” jest zjawiskiem abstrakcyjnym. Nie jest czymś z fizyczną charakterystyką, nie jest sposobem uświadamiania sobie czegoś, jak widzenie czy gniew albo miłość. Te są sposobami uświadamiania sobie czegoś albo postrzegania czegoś, względnie doświadczania czegoś.

Jest to więc pewna abstrakcja. Jak się nią posługujemy? Występuje pewna ciągłość doświadczania. Nie mówię o doświadczeniach, które są gdzieś tam, występuje ciągłość doświadczania, z chwili na chwilę, doświadczania tego, doświadczania tamtego, subiektywnie. Doświadczanie, doświadczanie, doświadczanie. Treść zmienia się nieustannie. I każda chwila doświadczania ma swoją treść – nie możemy doświadczać bez doświadczania czegoś. Jest więc zawsze jakaś treść. I to się zmienia z chwili na chwilę – składa się z bardzo wielu części – widzianych kształtów i form, dźwięków i wszystkich rodzajów rzeczy oraz rozmaitych sposobów uświadamiania sobie – widzenia, słyszenia, a także rozmaitych emocji: gniewu, przywiązania, szczęśliwości, nieszczęśliwości, skupienia, uwagi. Wszystkie te składniki jakie mamy, tworzą niesłychanie złożoną sieć – wszystkie one oddziałująze sobą, wszystkie są ze sobą wzajemnie połączone. A rzeczywiście zadziwiające jest to, że każda z tych pojedynczych części zmienia się w innym tempie. I to właśnie tworzy każdą chwilę doświadczania. Dekonstrukcja – wracając do naszego słowa.

Jest tu jednak ciągłość. Co tworzy tę ciągłość, to jest inne zagadnienie, bardzo trudne zagadnienie. Na poziomie najgłębszym nie ma niczego po stronie doświadczenia, co zapewniałoby tę ciągłość. Ciągłość występuje – niech to nas zadowoli. Lecz myślimy, że jest tam coś solidnego, co jest tam przez cały czas – jakby ekran, na którym wyświetla się film. „Ja” – ja tu jestem przez cały czas i to jest coś, co zapewnia tę ciągłość. I niestety tak to właśnie czujemy. „Jestem tu. Wczoraj poszedłem spać, zbudziłem się dziś rano i znowu tu jestem. Ten sam ‘ja’”. Tak to właśnie czujemy, nieprawdaż? Bez wątpienia w to wierzymy. „Jestem tu znów. Jestem tu nadal”. Jest to jak złudzenie, oczywiście, lecz tak to właśnie odczuwamy i wierzymy w to. I na podstawie “Właśnie mnie zraniłaś, jestem przegrany” – mamy to solidne, możliwe do znalezienia “ja”.

Lecz “ja” jest w rzeczywistości pewną abstrakcją, przy pomocy możemy etykietować, mianować całą tę ciągłość doświadczania, żeby to było w jakiś sposób logiczne, tak samo jak organizujemy wszystko, co widzimy, w drzewa, kategorie, jako sposób organizowania tego wszystkiego, żebyśmy mogli sobie z tym radzić. I w umownym znaczeniu to jest prawdziwe – „ja”, a nie „ty”, mój dom, a nie twój dom, moje doświadczenie, ja tego doświadczyłem, ty tego nie doświadczyłeś.

Dobrze więc, umownie zatem jest to prawdziwe, ale to jest jedynie pewna abstrakcja. Mówimy tu, oczywiście, o jednostkowym „ja” – istnieje ogólna abstrakcja “ja” każdej osoby i „ty” każdej osoby. Lecz nawet jednostkowi członkowie tej kategorii licznych „ja” i licznych „ty” – gdybyśmy mogli użyć ich w liczbie mnogiej – są abstrakcjami. Tak więc, w tym przypadku „ja” nie jest takie samo jak jakaś rzecz fizyczna, powiedzmy drzewo. W przypadku drzew istnieje kategoria “drzewo”, która jest pewną abstrakcją, ale wtedy pojedyncze elementy w tej kategorii są przedmiotami fizycznymi, pojedynczymi drzewami. Tutaj zaś w przypadku „ja” nie tylko sama kategoria „ja” jest abstrakcją, lecz pojedyncze elementy z tej kategorii – innymi słowy te pojedyncze liczne “ja” – są również abstrakcjami. I, oczywiście, te pojedyncze „ja”, pomimo bycia abstrakcjami, zmieniają się w każdej chwili, ponieważ to, czego doświadcza dane jednostkowe „ja” – zmienia się nieustannie.

Jest teraz to słowo “ja” czy ta koncepcja “ja”. „Ja” nie jest tym słowem, prawda? Ja nie jestem jakimś słowem. Ja nie jestem jakąś koncepcją. Albo jakimś złudzeniem. W porządku, czym więc jest “ja”? “Ja” jest tym przedmiotem odniesienia, do którego się to odnosi. Nasze społeczeństwo ułożyło i uzgodniło pewien wzorzec dźwiękowy, który to sobą przedstawia. Było to nawet bardziej dziwaczne, że uzgodnili, iż ciąg kresek na kawałku papieru również to oznacza. To jest naprawdę dziwaczne. To oznacza „ja”. Coś bardzo dziwnego dla psa albo bardzo dziwnego dla Marsjanina – w każdym razie.

Mamy słowo i koncepcję “kubek”. Do czego się to odnosi? Odnosi się do jakiegoś kubka, jakiejś rzeczy. Co jest podstawą takiego przypisania? Co jest podstawą bycia kubkiem? Ta część uszka, tamta część uszka? Brzeg? Pusta przestrzeń wewnątrz kubka? Są wszystkie te części i, oczywiście, przyczyny itd., to na tej postawie stosuję, nasze społeczeństwo stosuje określenia albo koncepcję: „kubek”. Co jest kubkiem? Czy to jest w uszku? Możemy to znaleźć? Nie, mamy “kubek” – rozumiecie – słowo, dźwięk, drgania powietrza. To nie jest kubek, oczywiście.

Jest też podstawa. I z pewnością na tej podstawie nigdzie nie możemy znaleźć cech definiujących kubek. Nie możemy znaleźć cech definiujących uszko, nie możemy znaleźć niczego. Czym więc jest kubek? Jest jak złudzenie. Jest tym, do czego odnosi się słowo, kiedy jest przypisywane na podstawie przypisania, które uzgodnili i na które się zgodzili inni ludzie. Mam na myśli to, że to musi być miarodajne. Nie możemy tego nazwać kubkiem, to jest stół, nie możemy nazwać psa „stołem”. Jest to więc jak złudzenie, wydaje się, że jest tu rzeczywiście jakiś kubek, ale to jest naprawdę jak złudzenie – coś jakby niemal pomiędzy danym słowem a jego podstawą. A jednak pomimo tego to funkcjonuje.

Czy absolutnie nie można tego znaleźć? Cóż, tak jest tylko wtedy, kiedy analizujemy, kiedy patrzymy bardzo głęboko – nie możemy tego znaleźć. Jeśli się rozluźnimy i powiemy ogólnie: „Gdzie jest kubek?” „O, tam stoi”. I to funkcjonuje – mam na myśli to, że wszechświat funkcjonuje, działa. Kiedy jednak zaglądamy naprawdę głęboko, to nie możemy znaleźć niczego – ze swej strony jest pozbawione czegoś, co dowodziłoby jego istnienia, czyniłoby je istniejącym.

Dobrze więc, zatem „ja’ jest pewną abstrakcją dla łączenia ciągłości doświadczania. Czym jest „ja”? Cóż, nie jestem tym słowem. A wszystkie te chwile doświadczania, na które składają się miliony części zmieniających się stale w różnym tempie, gdzie w tym wszystkim możemy znaleźć “ja”? Żadne z nich nie jest mną. Czym więc jest „ja”? „Ja” jest tym, do czego to słowo się odnosi na podstawie ciągłości doświadczania. Czy jest cokolwiek po stronie „ja” – tego umownie prawdziwego „ja” – co czyni „mnie” „mną”? Nie ma niczego z jego strony, co czyniłoby “mnie” albo ogólnie “mną”, albo dowodziłoby czy ustanawiało moją jednostkowość.

A to jest wielka przeszkoda na Zachodzie, więc musimy udowadniać swoją jednostkowość. „Muszę udowodnić, że jestem ‘sobą” – muszę ustanowić swoją jednostkowość – odrębną od rodziców”. To jest bezcelowe. Jesteśmy jednostkami i nic tego nie dowiedzie. Oczywiste, że jesteśmy jednostkami. A więc tym, co ustanawia i dowodzi tej jednostkowości jest ciągłość przyczyny i skutku doświadczania – brzmi logicznie.” Czy jest cokolwiek po stronie doświadczania, co łączy ciąg przyczyny i skutku? Nie. To jest naprawdę jak złudzenie, lecz to jest bardzo subtelny, głęboki poziom bycia jak złudzenie – i dlatego najpierw pracujemy nad tym, czy możemy uchwycić to i uznać na poziomie „nie przelatuję przez krzesło, kiedy na nim siadam”, a potem powoli, powoli stajemy się gotowi do poradzenia sobie ze złudną naturą „ja”. Nie ma więc niczego, co tworzyłoby tę ciągłość. Występuje ciągłość – jest przyczyna i skutek. Przyczyna i skutek są etykietką dla opisywania tej ciągłości. Nie możemy znaleźć nigdzie przyczyny i skutku.

Musimy jednak to potwierdzać na nowo – tutaj “ja” jest prawdziwe i to nie jesteś ty. I wtedy musimy brać odpowiedzialność za własne postępowanie, że sposób, w jaki postępujemy, będzie miał wpływ na to, czego następnie doświadczymy, będzie miał wpływ na innych. Musimy troszczyć się o siebie pod względem jedzenia i wystarczającego wysypiania się, nie wpadania na ściany. Tego rodzaju rzeczy. Lecz w tarapaty wpadamy tam, gdzie zmieniamy to “ja” w jakąś wielką, solidną, trwałą rzecz, o którą się martwimy, „Nikt mnie nie polubi i czuję się niepewnie”. „Złoszczę się, kiedy nie jest tak, jak ja chcę” – „ja” – „i muszę dostawać więcej rzeczy dla ‘siebie’, żeby uczynić to ‘ja’ bezpiecznym” – tutaj wpadamy w kłopoty. Bądźmy po prostu zadowoleni – ja istnieję, ja funkcjonuję. I po prostu zajmujmy się dalej życiem, w pozytywnym kierunku, coraz dalej, starając się pomagać innym coraz bardziej – bez wkładania tego pozornie solidnego „ja” do pozornie solidnego pudełka „przegrany”, kiedy rzeczy nie idą pomyślnie i tracimy pracę czy partnera, oraz bez wkładania tego pozornie solidnego „ty” do pozornie solidnego pudełka zwycięzca”, kiedy ten ktoś odnosi powodzenie – co, oczywiście, jest błędną koncepcją stojącą za naszym poczuciem zazdrości.

Najlepszą strategią przezwyciężenia naszej zazdrości jest więc dekonstruowanie całej tej błędnej koncepcji, jaką mamy na temat „ja”, na temat „ty”, na temat kategorii, na temat zwycięzców i przegranych itd. – i w ten sposób możemy radzić sobie z życiem oraz wzlotami i spadkami w życiu, bez zamartwiania się, bez powodowania sobie i innym tak wielu cierpień. A w następstwie tego możemy, być może, jak najlepiej pomagać każdemu.

Top